Ewangelia nie jest dla aniołów, ale dla grzeszników.
Człowiek wnosi do Kościoła własny grzech. Nieraz nas to gorszy. Tymczasem Ewangelia nie jest dla aniołów, ale dla grzeszników. Im więcej ich w jakimś miejscu, tym łatwiej o kłopoty. Przekonali się o tym szybko członkowie pierwotnej wspólnoty jerozolimskiej. W ludzkim sercu, mimo rozpoczętego procesu zbawiania w Chrystusie, długo jeszcze będzie tkwiła jacer hara, czyli skłonność do złego. To smutna pamiątka po odcięciu się od Boskiego źródła w raju. Oto biblijna diagnoza ludzkiej kondycji: człowiek odcięty od miłości Boga traci zdolność kochania bliźniego. Gdzie postawi stopę, tam wprowadza wrogość i podziały. Potrzebna jest terapia serca.
O tym, jak dogłębnej i intensywnej terapii potrzebowali pierwsi uczniowie Chrystusa, świadczą Dzieje Apostolskie. „Gdy liczba uczniów wzrastała, zaczęli helleniści szemrać przeciw Hebrajczykom”. Serce człowieka to przepaść. Nie wystarczy mu odrobina religijnej politury ani oznaka przynależności do klubu Mesjasza. Apostołowie, jak wytrawni medycy, szybko rozeznali, jakiego lekarstwa potrzebują chrześcijanie. Bez niego powielą w sobie wizerunek zewnętrznego świata. Dzieje ludzkości to pasmo podziałów, wykluczeń, rozpychania się, a w końcu wojen. Można nienawidzić drugiego nawet z najszlachetniejszych pobudek: patriotycznych, humanistycznych, religijnych. Ileż trupów zaścieliło ten biedny świat w imię najwyższych wartości… Człowiek nigdy nie będzie mesjaszem swej własnej sprawy.
„Nie jest rzeczą słuszną, abyśmy zaniedbywali słowo Boże, a obsługiwali stoły”. Najwyższym wymogiem chrześcijańskiej misji jest „oddanie się wyłącznie modlitwie i posłudze słowa”. Głoszenie Chrystusa i niestrudzona posługa modlitwy to największe wymogi, jakie Jezus stawia swym wyznawcom w tym biednym świecie. Wynoszenie czegokolwiek innego ponad modlitwę i ewangelizację wiąże się z ryzykiem sprzeniewierzenia się Kościoła samemu sobie. To kwestia jego misji bądź dymisji. Od dzisiejszych uczniów Zmartwychwstałego świat nie oczekuje sprawnego zarządzania zasobami ludzkimi, wyrafinowanej polityki, znajomości posługiwania się mediami i coachingiem. Będziemy o tyle dlań przydatni, o ile wpompujemy w jego wyschłe arterie świeżą krew miłości i poznania Jezusa. Wyschnięte wnętrzności postnowoczesnego, areligijnego i zadufanego w sobie mieszkańca planety Ziemia wołają o modlitwę, kerygmat i świadectwo Bożego miłosierdzia.