Tak bardzo uwierzyliśmy w ból i przemijanie, że ukojenie boskim szczęściem wydaje się niemożliwe nawet we śnie. A jednak ono istnieje.
Cierpienia tego doczesnego świata nie dadzą się porównać z dumą przebóstwienia, które wynika z usynowienia. Pełnia tego dzieła odsłoni się zza kurtyny ciała jako niepowtarzalna apokalipsa.
Platon widział w ciele (soma) zdefektowaną materię, z której trzeba się wyzwolić niczym z mogiły (sema). Tymczasem Paweł twierdzi, że sama materia też zostanie uwolniona od przekleństwa grzechu i prześwietlona chwałą nieśmiertelności. Mówi wyraźnie o odkupieniu ciała, a nie tylko duszy. W ciele bowiem zyskujemy udział w Chrystusie, gdy przyjmujemy Jego ciało w eucharystycznym pokarmie. Nie jest ono bez znaczenia.
Zresztą w języku greckim sema to nie tylko grób, ale też znak z nieba, coś, co posiada niebanalne znaczenie. Zanim to się wykona, cierpimy, wzdychamy, jęczymy jak całe stworzenie, jak wszystkie inne istoty poza człowiekiem.
Posiadać cierpkie ciało to czerpać z niego, by budować swoją tożsamość duchową. Ciało jest też jak ogień, który spopiela drewno, dając ciepło i światło. To również wiedzieć, że odrodzimy się jak Feniks z tych popiołów dzięki duchowi, który został wchłonięty przez Ducha Świętego. Dzięki ciału w doczesności wybucha iskrami duch człowieka, a dzięki Duchowi Świętemu, który wzbudził Jezusa, odzyskamy ciało. Ciało, tak dotykalne w miłości i tak kaleczone w cierpieniu.
Kto nie cierpiał, zna ciało tylko z książek anatomii. Usta karmione pocałunkami Eucharystii doznają rozpalenia pożarem wieczności. Kochają, czują, karmią się miłością nieznikającą, tak jak pocałunki narzeczonych. Wszystkiemu stworzeniu jest pisana ognista nawałnica Boga, nawałnica miłości Boga i przepalanie przez tę Miłość ludzkiego istnienia. Przetrwają tylko ci, którzy przyjęli ogniste języki Ducha Świętego. Tylko płomienie nie są niszczone przez ogień. Bóg jest ogniem pożerającym. Mamy czas, by stać się płomykami, zanim przyjdzie chwila śmierci. Nie mamy tylu łez, by opłakać miernotę życia przemijającego, i nie mamy tylu łez szczęścia, by zapłakać z euforii czekającej nas chwały.
Cierpienie tego życia i szczęście tamtego nie dają się opisać. Tak blisko jest proch tego marnego przemijania i tak dalekie wydają się gwiazdy, będące najniższą posadzką wiekuistej chwały Boga. Wszystkie ludzkie pytania, nawet najbanalniejsze, ostatecznie sięgają wieczności, która dla większości wydaje się odpowiedzią zbyt wspaniałą, by uznać ją za prawdziwą. Tak bardzo uwierzyliśmy w ból i przemijanie, że ukojenie boskim szczęściem wydaje się niemożliwe nawet we śnie. A jednak ono istnieje.