Chrześcijanin to człowiek z gruntu inny. Ale musi to jeszcze być widać.
Z cyklu „Nie z tego świata”
Powiedział niegdyś prorok Eliasz mieszkańcom swojego kraju: „Dopókiż będziecie chwiać się na obie strony? Jeżeli Jahwe jest Bogiem, to Jemu służcie, a jeżeli Baal, to służcie jemu!” (1 Krl 18,20). Podobnie Boży prorocy mogliby pewnie powiedzieć także nam: jacy z was chrześcijanie, jeśli pamiętacie o Bogu tylko wtedy, gdy jest to wam wygodne, a gdy nie, oddajecie cześć różnym swoim bóstwom? Bo chrześcijanie, im bardziej opanowywali świat, tym bardziej do tego świata stawali się podobni. Przestawali być dla świata solą, przestawali być światłem. Tak często jest i dziś. Nie taką jednak drogą kroczy autentyczny chrześcijanin. Bardzo mocno przypomina o tym w swojej Ewangelii Jan.
W jednym z poprzednich odcinków cyklu wspomniałem, że o tych, którzy przyjęli Jezusa Chrystusa Jan napisał, że „z Boga się narodzili”. Już nie są, jak inni ludzie, tylko Bożym stworzeniem; stali się Jego dziećmi. To nie tylko różnica w jakichś mało istotnych godnościach, ale w samej naturze; chrześcijanin z natury jest inny niż świat. Musi więc też faktycznie być inny niż ten świat. A pierwszą oznaką tej inności – jak napisałem w poprzednim odcinku cyklu – jest powtórzenie za Janem Chrzcicielem „ja nie jestem Mesjaszem”. Ani ja sam, ani jacyś wielcy tego świata, ani systemy gospodarcze, ani polityczne, ani nauka, ani bóstwa czczone w różnorakich religiach i pseudoreligiach tego świata. Nie. Nie są Mesjaszami! Prawdziwym Mesjaszem jest Jezus: to jest – jak powiedział Jan Chrzciciel – „Baranek Boży, który gładzi grzech świata”.
Po wyznaniu tej prawdy chrześcijanin powinien jednak zrobić kolejny krok. Jaki? Jan w swojej Ewangelii zabiera nas znów nad Jordan, do Jana Chrzciciela. Ale tym razem nie o wyznanie ostatniego z proroków chodzi. Raczej o to, co zrobiło dwóch jego uczniów, a którzy słysząc drugi raz owo wyznanie „Głosu wołającego na pustyni”, że oto jest Baranek Boży, porzucają swojego dotychczasowego Mistrza i decydują się pójść za Jezusem. To przyszły apostoł Andrzej i Jan – też przyszły apostoł, a do tego sam autor czwartej Ewangelii.
Trochę dziwnie to musiało wyglądać. Jezus idzie, a oni dosłownie za Nim. Jak ktoś kto śledzi? Może chce napaść? Jak ktoś, kto ma jakąś ważną sprawę, a jeszcze boi się podejść? Nieważne. W każdym razie Jezus orientuje się, że idą za nim, odwraca się i pyta czego szukają. Nie, nie „czemu łazicie za mną”. „Czego szukacie”. Chyba wiedział czego, ale pewnie czekał, że sami to zadeklarują. A oni „Rabbi, gdzie mieszkasz”. Więc On do nich: „chodźcie a zobaczycie”.
Dziwne pytanie, dziwna odpowiedź. Andrzej i Jan nie bardzo wiedzieli, co powiedzieć. Że zaciekawiło ich, co mówił Chrzciciel? Że chcieli Jezusa sami sprawdzić? Głupio tak. Więc „Rabbi, gdzie mieszkasz”. Chyba jeszcze bardziej niezręcznie, choć Jezus nie zaczął ich podejrzewać, że idą za nim by ograbić Jego mieszkanie. Rozumiał, że chcieli się trochę „porozglądać”, zobaczyć co i jak, zapoznać z Rabbim, dowiedzieć się od Niego czegoś więcej. I zaprosił ich do siebie.
Biblistów pewnie zastanawia gdzie, dlaczego i jak długo mieszkał Jezus. Przecież nie jesteśmy w Nazarecie, ale gdzieś w okolicy „Betanii po drugiej stronie Jordanu, gdzie Jan udzielał chrztu”. Jezus dopiero za dzień, dwa, wybierz się do Galilei (1,43). Ale to mało istotne. Ważniejsze że Andrzej i Jan poszli z Nim i u Niego zostali. Nie tylko na ten wieczór czy noc – wszak gdy się to działo było koło 16 - ale już na zawsze.
A potem jest jeszcze Szymon Piotr, którego przyprowadza do Jezusa jego brat Andrzej, jest spotkany po drodze Filip i jest Natanael, który z początku nie bardzo chce tracić na Jezusa czas. Okoliczności, w jakich pierwsi uczniowi spotykają Jezusa są różne, ale łączy je jedno: wszyscy poszli z Jezusem i za Jezusem.
I to ten drugi krok, jaki trzeba postawić uczniowi Jezusa. Po „nie jestem Mesjaszem” trzeba faktycznie pójść za Jezusem. Porzucając to wszystko, co nie pozwala za Nim pójść. Jak Andrzej, jak Jan, Jak Piotr, jak Filip, jak Natanael.
Co nie pozwala dziś? Towarzyskie układy rodzące lęk przed oskarżeniem o nadgorliwość? Skoncentrowanie na sobie i na własnych przyjemnościach? Zbyt władczy charakter nie znoszący podporządkowania się? Bliscy, którzy nie zrozumieją? Pragnienie bogactwa, poklasku, władzy, któremu nie po drodze ze skromnością, jaką preferuje Jezus? Wiele tego może być. Jedno jest pewne: bez pójścia za Jezusem, bez zostawienia tego wszystkiego, co w tym przeszkadza, nie można stać się Jego uczniem.
Zobacz też:
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |