Jestem dzieckiem Boga. Pytanie czy tym wiernym, czy raczej marnotrawnym synem.
Z cyklu „Nawróćmy się na Kościół. Kościół (Ekklesia) w biblijnych obrazach”
Brzmi trochę jak dla dzieci, prawda? Kościół Boża rodziną. Słodko, cukierkowato, wręcz naiwnie. Aż chciałoby się to, jako mało poważne, skryć gdzieś w niepamięci. Ale to obraz jak najbardziej biblijny. Warto i nad nim choć na chwilę się zatrzymać.
Nie tylko tytuł
W Starym Testamencie... Tam myśli się w kategoriach Narodu Wybranego. Jest Król, władca, są ci, którzy z Nim zawarli przymierze i liczą na Jego opiekę. Rodzina? Ozeasz, owszem, wspomina, że Izrael był dla niego jak dziecko, jak niemowlę, które podnosił do swojego policzka. Izajasz pisał o dzieciach wyrodnych...
Także i w Nowym Testamencie obraz Kościoła jako rodziny Bożej pozostał w fazie szkiców, intuicji, odwołań. Próżno jednak szukać jakiegoś jednego tekstu, pisanego według tego właśnie klucza. Podstawowym dla tego obrazu jest chyba list do Rzymian. A konkretnie ten jego fragment, w którym mowa o Bożym synostwie tych, którzy przyjęli Chrystusa
Albowiem wszyscy ci, których prowadzi Duch Boży, są synami Bożymi. Nie otrzymaliście przecież ducha niewoli, by się znowu pogrążyć w bojaźni, ale otrzymaliście ducha przybrania za synów, w którym możemy wołać: «Abba, Ojcze!» Sam Duch wspiera swym świadectwem naszego ducha, że jesteśmy dziećmi Bożymi. Jeżeli zaś jesteśmy dziećmi, to i dziedzicami: dziedzicami Boga, a współdziedzicami Chrystusa, skoro wspólnie z Nim cierpimy po to, by też wspólnie mieć udział w chwale.
Jesteście synami, jesteście dziećmi Boga, a więc braćmi. Relacje Ojciec – syn, synowie między sobą, to obraz rodziny właśnie... Ale zauważmy: to jest rodzina Boża, nie czysto ludzka; to wspólnota Boga i ludzi.
Warto zwrócić uwagę: w Księdze Rodzaju, w opowieści o stworzeniu człowieka napisano, że był człowiek istotą wyjątkową. Stworzony na obraz Boży, stworzony z prochu ziemi, ożywiony Bożym tchnieniem (obraz ciała i duszy), przeznaczony do tego, by był gospodarzem tego świata. Bez wątpienia w zestawieniu z całą resztą stworzenia był, jest, człowiek kimś niezwykłym. Ciągle jednak, mimo swej niezwykłości, tylko stworzeniem. Jak koń, osioł czy mrówka. Dopiero przez zrodzenie na nowo, przez zanurzenie się w śmierci Jezusa (chrzest) „awansował”; stał się Bożym dzieckiem.
Ta godność chrześcijanina nie jest jednak tylko jakimś „tytułem honorowym” Paweł z owego bycia Bożym dzieckiem wysuwa ważny wniosek: skoro jesteś synem, to jesteś dziedzicem. Wespół z Chrystusem współdziedzicem Boga. Można powiedzieć: wszystko co jest Boga jest poniekąd też twoje. Bo taka jest – w Chrystusie – wola Boża. Chce, by tak właśnie było. By człowiek był Jego synem (córką), a więc i dziedzicem. W Liście do Galatów Paweł podkreśli to pisząc: „nie jesteś już niewolnikiem, lecz synem. Jeżeli zaś synem, to i dziedzicem z woli Bożej (Ga 4,7). A w Liście do Efezjan (2,19) że chrześcijanie nie są w tym Bożym świecie obcymi i przychodniami, ale są współobywatelami świętych i domownikami Boga. Niebo jest moje – może powiedzieć chrześcijanin. Nie jako gość mam tam zamieszkać, ale jako jego współwłaściciel.
Ten obraz to nie domena samego Pawła. Temat chrześcijanina jako kogoś, kto narodził się na nowo , i to narodził się z Boga, a więc jest Jego dzieckiem, szczególnie mocno eksploatuje św. Jan. Ot, w ewangelicznej rozmowie Jezusa z Nikodemem (J 3), gdy mówi o potrzebie powtórnego narodzenia się, narodzenia z Boga, ale też w pierwszym ze swoich listów, gdzie np. mówi, że kto wierzy, że Jezus jest Mesjaszem „narodził się z Boga” (1J 5). Mocno w tym kontekście wybrzmiewa znany fragment trzeciego rozdziału tegoż listu:
Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy. Świat zaś dlatego nas nie zna, że nie poznał Jego. Umiłowani, obecnie jesteśmy dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy. Wiemy, że gdy się objawi, będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim, jakim jest.
Jan nie pisze jak Paweł „niebo jest nasze”, ale to wynika z całej logiki jego wywodu. Dla niego też to bycie dzieckiem Bożym nie jest tytułem czysto honorowym. Będzie miało – pisze Jan – konsekwencje w przyszłości, kiedy ujawni się „czym będziemy”, gdy będziemy do Boga podobni, bo ujrzymy Go takim, jaki jest.
Będziemy do Niego podobni? Znów nasuwa się skojarzenie z Edenem, ze stworzeniem człowieka na obraz i podobieństwo Boże. Jesteśmy na obraz i podobieństwo Boże. Ale potem był grzech. Obraz i podobieństwo zanikły? Chyba nie. Ale po grzechu i odkupieniu nas przez Chrystusa, awansując na dzieci Boże, znów będziemy do Niego podobni. Bardziej podobni? Bardziej niż w Edenie? To jednak temat do innych rozmyślań.
A wracając do pytanie o Kościół... Wspólnota dzieci Bożych – można o nim powiedzieć. W tym obrazie na pierwszy plan wysuwają się relacje człowieka z Bogiem jako relacje dziecka z Ojcem. I wszystko, co z tego dla konkretnego dziecka wynika. Obraz ten jasno pokazuje, kto jest głową tej wspólnoty, kto jest od wyznaczania panujących w niej reguł. Sprawa relacji między dziećmi jest w tym obrazie praktycznie nieobecna. Warto jednak sięgnąć w tym miejscu do jeszcze jednego obrazu, w tym kontekście właściwie niezauważanego. Do przypowieści o synu marnotrawnym (Łk 15)
Przygarniający, ale wierni
Przypowieść dobrze wszystkim znana, czytana – i słusznie – w kluczu Bożego miłosierdzia. Ojciec symbolizuje Boga, marnotrawny syn – grzesznika. Jest w niej też jednak ciekawa myśl dotycząca rodzinnej wspólnoty. Chodzi o tę scenę ze starszym synem, który ma pretensje do ojca za te wszystkie zaszczyty, które spadły na marnotrawnego po jego powrocie, kontrastujące z surowością wymagań wobec niego, który zawsze wiernie ojcu służył. „Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy – słyszy starszy syn od ojca. – A trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył, zaginął, a odnalazł się”.
Ojciec przyjmuje marnotrawnego, ale wbrew pozorom wcale nie stawia go ponad starszym synem. „Wszystko moje do ciebie należy” – mówi do niego. Wspólnota jaką jest Kościół, owszem, powinna chętnie przygarniać marnotrawnych. Jednak ideałem jest wierność, wierne trwanie w sprawach Ojca. Nawet jeśli, mierząc kategoriami czysto ludzkimi, sporo to kosztuje. Zauważmy zresztą: marnotrawny wraca biorąc na siebie jarzmo służby u ojca. Nie ma mowy o tym, by znów dostał część majątku i mógł dalej prowadzić poprzednie życie.
Powtórzmy: we wspólnocie Kościoła ideałem jest wierność. Grzesznik, owszem, jest przyjmowany. Owszem, może i bardziej kochać od tego, któremu nie trzeba było wiele wybaczać. Ale ostatecznie chodzi o to, by współpracować z ojcem. Wiernie Mu służyć. I to jest ideał jaki stawia przed wierzącymi w Chrystusa ta przypowieść: nie zabierać majątku Ojca by dalej trwonić go z nierządnicami, ale wiernie Ojcu służyć.
To wraca we wszystkich obrazach Kościoła: wierność Bogu, wierność temu, czego przez Chrystusa nas uczył. Gdy ktoś woli żyć po swojemu, bez Ojca, nie ma go co zatrzymywać przez tworzenie dla niego nowych, łagodniejszy reguł. Bo nie chodzi o to, by Kościół był wielki liczbą swoich członków. Chodzi o to, by był wielki swoją wiernością Bogu.
W skrócie
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |