Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie (Mt 5,16)
Czekając na rozpoczęcie Mszy Świętej wpatrywałam się w światło bijące z roratki i świec umieszczonych w wieńcu adwentowym. Mrok rozproszony został przez małe płomyki ognia. Kontrast między ciemnością, a światłem zdawał się pytać o kierunek mego wzroku. W co się wpatruję: w mrok czy w światło? Odpowiedź zdawała się być oczywista, ale czy przekładała się na życie?
Starając się szczerze odpowiedzieć sobie na to pytanie, przypomniałam sobie, jak będąc z grupą przedszkolaków na placu zabaw, obserwowałam ich spontaniczną zabawę. Dzieci wpadły na pomysł, że będą bawić się w telewizję. Weszły do drewnianego domku, otwierały okienko i zaczęły nadawać informacje. „Uwaga! Uwaga!”- zaczęło pierwsze – „Na ulicy zderzyły się dwa samochody, wszyscy zginęli!”. Zaraz po nim wychyliło się drugie mówiąc: „Wielka tragedia! Wielka tragedia! Pan wypadł z okna! Wielka tragedia!” Kolejne dzieci w podobnym tonie wygłaszały swoje newsy. Gdy zwróciłam im uwagę, że może za dużo tych tragedii, ze szczerym zdziwieniem w oczach odparły: „ale przecież takie są wiadomości”… cóż, trudno było nie przyznać im racji.
Myśląc o tej niewinnej zabawie, odzwierciedlającej mankamenty świata dorosłych, przypomniało mi się postawione kiedyś przez Rekolekcjonistę pytanie: „co Jezus zobaczyłby, gdyby teraz przyszedł na ziemię?”… po chwili przerwy sam odparł: „Ogrom dobra!” Bijąc się w piersi przyznaję, że w chwili pauzy, inną dawałam odpowiedź. W pierwszej kolejności na myśl przychodziły mi obrazy wojen, nienawiści, demoralizacji.
Refleksja nad tą dziecięcą zabawą, jak i pytaniem Rekolekcjonisty, uświadomiła mi, że muszę odrobić pracę domową nad kierunkiem własnego spojrzenia. Może zacząć właśnie od tego, żeby dostrzegać najpierw choćby najmniejsze okruchy dobra wokół siebie? Z czasem może zacznę widzieć lepiej, może dojrzę i jego ogrom.
A dlaczego warto patrzeć w stronę tego, co dobre? Odpowiedź zdaje się bardzo przekonywująco dawać swym życiem śp. ks. Michał Woroniecki. Niezłomny Kapłan, skazany przez władze sowieckie na 25 lat łagrów w Kazachstanie, zwolniony po 7 latach zsyłki podczas odwilży politycznej. Pod koniec swego życia został skierowany do WSD w Grodnie, gdzie pełnił m.in. funkcję ojca duchownego kleryków. Nie miałam okazji go poznać, ale spotkałam nad jego grobem w Grodnie alumnów, którym posługiwał. Poprosiłam, aby mi coś o nim opowiedzieli. Wtedy jeden z nich wspomniał o tym, jak pytali go o to, co pozwoliło mu przetrwać nieludzki czas zsyłki. Odpowiedział, że jako antidotum na doświadczone zło, razem z więźniami postanowił, każdego dnia, znaleźć w tych łagrowych warunkach życia, okruchy dobra, jakieś powody do radości. Później, wieczorem dzielili się tym, co odnaleźli. Tak umacniali się nawzajem. Przyznawał, że początkowo było im bardzo trudno, ale z czasem nabierali wprawy. Doszło do tego, że rekordziści potrafili odnaleźć ponad 70 przykładów dziennie napotkanego tam dobra! Tak przetrwali, zachowali moc ducha.
Rozważania te snułam w blasku bijącym z zapalonych świec. Cieszyłam się ich światłem. Dostrzegałam jak dobroć niesiona przez innych ożywiała moją wiarę. Widziałam tego konkretne przykłady i dziękowałam za nie Bogu. Modliłam się również, aby światło mojej wiary, moje czyny zapalały tę Bożą pochodnię dalej… „Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie” (Mt 5,16). Jakby na potwierdzenie tych słów, wszystkie światła w kościele powoli zgasły, mrok zaś rozświetlił blask przyniesionych lampionów.