Kościół karmi mnie dziś dalszym ciągiem Listu do Rzymian, w którym Paweł adresatom listu dalej przytacza argumenty za tym, że człowiek usprawiedliwiony jest nie przez swoje uczynki, ale dzięki wierze. Wyrosłem w chrześcijaństwie, nie w religii Mojżeszowej, więc mnie tak długo przekonywać nie musi. Przekonany, że nic nowego dziś nie usłyszę z zaskoczeniem zatrzymuję się na ostatnim zdaniu dzisiejszego czytania:
On to (Abraham) wbrew nadziei uwierzył nadziei, że stanie się «ojcem wielu narodów», zgodnie z tym, co było powiedziane: «Takie będzie twoje potomstwo».
Uwierzył wbrew nadziei… Zaskakująco często świat wydaje się dziś walić mi na głowę. No, może nie cały, ale spora jego część. Jak, wbrew temu co przeżywam, czego doświadczam, co widzę, słyszę i całym sobą czuję, mam uwierzyć, że Bóg ciągle trzyma rękę na pulsie? Jak ufać, że dopuszczając na mnie takie czy inne trudne sytuacje wie co robi?
Abraham obiecane potomstwo zobaczył po śmierci. Ja chyba też powinienem poszerzyć horyzont swojej nadziei o wieczność.