Czasem mówimy, że mamy tak dużo zajęć, jesteśmy tak zapracowani, że nie mamy czasu na modlitwę.
Bywają takie okresy w naszym życiu, krótsze czy dłuższe, kiedy Bóg tak nam układa czas, że rzeczywiście nie mamy czasu na modlitwę, ale to nie ja wtedy decyduję o tym, że nie mam czasu na modlitwę, tylko Bóg. Miałam taki okres w życiu, krótki zresztą, bardzo ciężkiej choroby mojej matki, kiedy matka była w domu i kiedy naprawdę nie miałam czasu, nie tylko na modlitwę, ale nawet na sen. I wtedy wszystko było modlitwą.
To był wielki czas łaski dla mnie, ale to nie było tak, że sobie powiedziałam, iż nie mam czasu. Ja naprawdę tego czasu nie miałam.
Natomiast nie łudźmy się, że potrafimy się modlić, jeśli nie będziemy zdobywać tego czasu na modlitwę. I tutaj odwołuję się do Jezusa. Proszę państwa, jest takie miejsce, które zresztą bardzo lubię, w Ewangelii według św. Marka (6, 31–33), kiedy Apostołowie wracają po głoszeniu słowa Bożego. Zebrali się u Jezusa i opowiedzieli Mu wszystko, co zdziałali i czego nauczali. A On rzekł do nich: „«Pójdźcie wy sami osobno na pustkowie i wypocznijcie nieco» [zwracam uwagę na to zdanie].
Tak wielu bowiem przychodziło i odchodziło, że nawet na posiłek nie mieli czasu”. I co się dzieje? „Odpłynęli więc łodzią na pustkowie, osobno. Lecz widziano ich odpływających. Wielu zauważyło to i zbiegli się tam pieszo ze wszystkich miast, a nawet ich wyprzedzili”. Byli już na miejscu, gdy uczniowie przypłynęli. „Gdy Jezus wysiadł, ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi, byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać...” (Mk 6, 34).
Dlaczego to czytam? Żeby państwu pokazać, jak wyglądało życie Jezusa. On nie miał czasu, On był rozrywany przez ludzi. I co robił Jezus, Jezus, ten człowiek? Mówię o Jezusie jako o człowieku, który był najściślej zjednoczony z Bogiem, który – zdawałoby się – najłatwiej mógł powiedzieć o sobie: „Całe moje życie jest modlitwą, wobec tego nie mam czasu na modlitwę”. Jezus tymczasem znajduje czas na modlitwę. I tu znowu odwołujemy się do Ewangelii według św. Marka, do jej początku, do uzdrowienia teściowej Piotra. Po zachodzie słońca, gdy skończył się szabat, ludzie zaczęli znosić masami chorych do Jezusa. I Jezus leczył wielu i wypędzał złe duchy.
Można sobie wyobrazić ten wschodni tłum, krzykliwy, hałaśliwy, tłoczący się jedni przez drugich. I trzeba było nocy, żeby to się wszystko uspokoiło. A wcześnie rano, kiedy było jeszcze całkiem ciemno, Jezus wstał, wyszedł, udał się na pustkowie i tam się modlił. Czyli uciekł w nocy, ale to też Mu niewiele pomogło, dlatego że jak się inni obudzili, to dosłownie ścigali Go (użyty tu czasownik oznacza ściganie; [por. Mk 1, 29–39]). A więc jedyny moment, kiedy Jezus znajdował chwilę na modlitwę, to były noce.