Świątynia Jerozolimska

Jest to fragment książki "Ziemia Święta. Kulturowy przewodnik śladami Jezusa :. , który zamieszczamy dzięki uprzejmości i zgodzie Wydawnictwa WAM.

W Jerozolimie Jezus gościł często. Przybywał na kilka dni, może na dłużej, zwykle jednak z okazji większych świąt. Na noc zatrzymywał się u przyjaciół, być może w domu rodzeństwa Łazarza, Marii i Marty na wschodnim stoku Góry Oliwnej, a zapewne także w innych miejscach u ludzi sobie życzliwych. Najczęściej jednak korzystał z możliwości noclegowych, jakie stwarzały groty na stoku Góry Oliwnej, głównie pojemna Grota Getsemani, być może należąca nawet do krewnych Marka, późniejszego autora jednej z Ewangelii. W dzień powracał Jezus do miasta i zajmował miejsce w Świątyni, jak to zapamiętał Jan: ...i udał się na Górę Oliwną, a o brzasku zjawił się znów w świątyni. Cały lud schodził się do Niego, a On usiadłszy nauczał ich (J 8,1-2). Takie spotkania z rozentuzjazmowanym tłumem - świadkiem porywających nauk, spektakularnych uzdrowień i błyskotliwych ripost pod adresem przywódców religijnych - nie mogły przypaść do gustu tym ostatnim. Tym bardziej, że forma i treść nauk Nauczyciela z Nazaretu odstawała od tradycyjnej prawomyślności judaistycznej, skostniałej i pojmowanej legalistycznie. Uzdrowienia w szabat drażniły Żydów. Zgorszeni, za bluźnierstwo poczytywali powoływanie się Jezusa na ojcostwo Boga. A już do białej gorączki doprowadzały ich wszelkie aluzje ubrane w formę przypowieści, jak ta o odrzuconych rolnikach, co to nie wywiązali się z należności wydzierżawionej im winnicy. Uczeni w Piśmie i arcykapłani chcieli koniecznie dostać Go w swoje ręce, lecz bali się ludu. Zrozumieli bowiem, że przeciwko nim skierował tę przypowieść. Śledzili Go więc i nasłali na Niego szpiegów (Łk 20,19-20). Konflikt narastał. Niebawem napięcie osiągnęło taki poziom, że Jezus wolał unikać Jerozolimy. Wtedy obchodził Galileę. Nie chciał bowiem chodzić po Judei, bo Żydzi mieli zamiar Go zabić (J 7,1). Niemniej w mieście oczekiwano Jego przyjścia. Gdy się nie zjawiał w porę, pytali zdezorientowani: Gdzie On jest? Wśród tłumów zaś wiele mówiono o Nim pokątnie (J 7,12). Tymczasem Jezus przybył w połowie Święta Namiotów i swoim zwyczajem udał się do Świątyni, by nauczać. Głębia Jego nauki porywała wszystkich. Uczeni w Piśmie zastanawiali się: w jaki sposób zna On Pisma, skoro się nie uczył? (J 7,15). Ta wątpliwość dręczyła najbardziej faryzeuszów, ale i arcykapłanów, niezdolnych wyjść obronną ręką ze słownych z Nim utarczek. Gdy usłyszeli odpowiedź co do natury i nadprzyrodzonych źródeł tej nauki, o mało nie rzucili się na Niego, by uwięzić bluźniercę. Wrócili więc strażnicy do kapłanów i faryzeuszów, a ci rzekli do nich: Czemuście Go nie pojmali? Strażnicy odpowiedzieli: Nigdy jeszcze nikt nie przemawiał tak, jak ten człowiek przemawia. Odpowiedzieli im faryzeusze: Czyż i wy daliście się zwieść? Czy ktoś ze zwierzchników lub faryzeuszów uwierzył w Niego? A ten tłum, który nie zna Prawa, jest przeklęty (J 7,45-49).
Podobne konflikty powtarzały się za każdym razem, kiedy tylko Jezus pojawiał się w Jerozolimie. Wolał jeszcze nie rzucać ostatniego wyzwania, dlatego usuwał się poza miasto. I znów starali się Go pojmać, lecz On uszedł im z rąk. I powtórnie udał się za Jordan, na miejsce, gdzie Jan poprzednio udzielał chrztu, i tam przebywał (J 10,39-40). Zapewne czekał, aż uspokoją się nastroje, by znów powrócić do Świętego Miasta. Procesowi narastania konfliktu towarzyszył stan przedziwnej gry, której areną w dalszym ciągu pozostawała Świątynia. Stronami zaś w tej grze byli Jezus i solidarna w potępianiu Jego postawy i czynów grupa uczonych w Piśmie i faryzeuszów.

Z tej grupy wyłamywał się niejaki Nikodem, trapiony wątpliwościami co do słuszności ich surowych i subiektywnych osądów (J 3,1-12). Może było jeszcze kilku innych, których istnienie zdają się sugerować ewangeliści. Rola obserwatora przypadła anonimowemu tłumowi, ulegającemu emocjom, podatnemu na manipulację, niebezpiecznemu, bo nieobliczalnemu w swych niestałych zachowaniach. Dlatego ze zmienną postawą ludu musieli się liczyć przywódcy religijni i polityczni narodu. Dziwnie zachowywali się uczniowie, inaczej niż w Galilei, w Jerozolimie jak gdyby pozbawieni własnego zdania, chociaż murem obstawali za swoim Mistrzem.
Powód do wzmożonego ataku na siebie dał sam Jezus. Oto nad Sadzawką Owczą uzdrowił w szabat człowieka powalonego długoletnią chorobą: Wstań, weź swoje łoże i chodź (J 5,8). Chory uczynił, jak mu Jezus nakazał. I naraził się przez to Żydom, bo w dzień spoczynku chodził on ze swoim łóżkiem po ulicach i placach. Gdy Żydzi w końcu dowiedzieli się, kto uzdrowił tego człowieka, nie pozostali dłużni. Okazja do kontrataku nadarzyła się już niebawem. Podczas kolejnych odwiedzin w Świętym Mieście przyprowadzili Mu prostytutkę ujętą w sytuacji in flagranti. W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz? (J 8,5). Z tym podstępem Jezus poradził sobie łatwo, przy okazji ośmieszając oskarżycieli: Kto z was jest bez grzechu niech pierwszy rzuci na nią kamień (J 8,5-7). Nikt się nie ośmielił. W zamian otrzymali serię nauk. Treść tych aluzyjnych pouczeń doprowadziła Żydów do kresu psychicznej wytrzymałości, gdy wśród wielu denuncjacji ich zakłamania usłyszeli i te twarde słowa: diabła macie za ojca (J 8,44), stwierdzenie poparte kilkoma refleksjami o naturze kłamstwa i wiarołomstwa. Żydzi próbowali odeprzeć atak podobnym stwierdzeniem: Czyż nie słusznie mówimy, że jesteś Samarytaninem i jesteś opętany przez złego ducha? (J 8,48). Jezus nie ugiął się pod ciężarem tych pomówień, zręcznie zbijając argumenty adwersarzy ich własną bronią, bowiem dla własnego usprawiedliwienia powołali się na
przynależność do rodu Abrahama. Ostatnim argumentem była zatem przemoc: Porwali więc kamienie, aby je rzucić na Niego. Jezus jednak ukrył się i wyszedł ze świątyni (J 8,59).
Zdarzyło się, że Jezus musiał temperować źle pojętą nadgorliwość swoich uczniów. Przechadzając się pewnego dnia po mieście, napotkali niewidomego od urodzenia. To kalectwo musiało mieć moralną przyczynę. Kto zatem zgrzeszył - pytali uczniowie - on sam czy jego rodzice? Jezus odrzucił ich supozycje jako błędne i wskazał na trzecią możliwość: Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego. Ale stało się tak, aby się na nim objawiły sprawy Boże (J 9,3). I nastąpił jeden z najbardziej spektakularnych czynów Jezusa - przywrócenie temu człowiekowi wzroku. W Galilei rzecz taka mogła mieć łagodniejszy wydźwięk, ale nie w Jerozolimie. Tym bardziej, że i ten czyn został dokonany w dzień szabatu. Temu zdarzeniu Jan Ewangelista poświęcił cały rozdział dziewiąty, relacjonując drobiazgowo przebieg zdarzenia i jego konsekwencje. Gdyż nastąpiło głębokie rozdwojenie wśród mieszkańców Jerozolimy na tle tego cudu oraz w związku z mową, jaką wygłosił. Jedni twierdzili: On jest opętany przez złego ducha i odchodzi od zmysłów. Czemu Go słuchacie? Inni mówili: To nie są słowa opętanego. Czyż zły duch może otworzyć oczy niewidomym? (J 10,20-21).
Miarą, która przepełniła wszystko, był niesłychany cud w Betanii - przywrócenie życia człowiekowi od czterech dni spoczywającemu w grobie! Tu już nie chodziło o rozdwojenie opinii i postaw mieszkańców Świętego Miasta. Wobec wskrzeszenia Łazarza należało zająć wyraźne stanowisko: albo opowiedzieć się za Jezusem jako zapowiadanym od wieków Mesjaszem i pójść za Nim, albo Go odrzucić. Członkowie Wysokiej Rady, która zebrała się na wieść o cudzie, postanowili rozwiązać problem z kłopotliwym Nauczycielem raz na zawsze. Cóż my robimy wobec tego, że ten człowiek czyni wiele znaków? Jeśli Go tak pozostawimy, to wszyscy uwiążą w Niego, i przyjdą Rzymianie, i zniszczą nasze miejsce święte i nasz naród. (...) Tego więc dnia postanowili Go zabić (J 11,47-48.53).

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg