Rzecz o sensie Jezusowych przypowieści.
1.Ta Jezusowa przypowieść zaowocowała w naszej kulturze używaniem słowa „talent” na oznaczenie jakiegoś wyjątkowego uzdolnienia. Tymczasem w czasach biblijnych talent w żaden sposób nie kojarzył się z czymś takim. Był oznaczeniem ciężaru i wartości kruszcu. Grecki rzeczownik talanton znaczył po prostu: „ciężar”, „to, co jest ciężkie”. W systemie miar i wag był największą stosowaną wtedy jednostką masy kruszcu, najczęściej srebra, rzadziej złota. Wielkość talentu była różna. Najczęściej odpowiadała ona 26 kg kruszcu. Ale były wówczas i takie miary, gdzie talent wynosił aż 150 kg. Zdaje się jednak, że w przypowieści Pana Jezusa nie chodziło o konkretne wyliczenie wartości przekazanego majątku, tylko o to, co z tymi dobrami zrobili słudzy. Coś podobnego miało miejsce w Chrystusowej przypowieści o darowaniu długów, gdzie winowajca, winien 10 tys. talentów, nie umiał darować drobnej w tym zestawieniu sumy 100 denarów.
2. Kontekst poprzednich przypowieści, które w Jerozolimie głosił Pan Jezus i które słyszeliśmy w ostatnie niedziele podczas czytań mszalnych, pozwala w osobie „człowieka, który miał udać się w podróż” widzieć samego Pana Boga. On doskonale zna swoje sługi i wiedząc o ich uzdolnieniach, przekazuje im swój majątek. Liczy przy tym na to, że obdarowani nie tylko zachowają otrzymane talenty, ale je pomnożą. I tak się dzieje przypadku dwóch sług, z których pierwszy otrzymał pięć talentów, a drugi – dwa. Każdy z nich swoimi staraniami podwoił otrzymany majątek. I zdaje się, że ów właściciel dóbr liczył na coś podobnego w przypadku sługi, który otrzymał jeden talent. A ten zupełnie zbagatelizował wolę i oczekiwania swego pana: „Poszedł i, rozkopawszy ziemię, ukrył pieniądze swego pana”. W efekcie nie uronił niczego z otrzymanego majątku, ale nie przyniósł też żadnego zysku. Obdarowany, nie przyniósł spodziewanych owoców.
3. Dialog między panem a owym sługą, który zakopał swój talent, pokazuje, że nie ma tam relacji miłości i szacunku. „Panie, wiedziałem, że jesteś człowiekiem twardym (...). Bojąc się, poszedłem i ukryłem twój talent w ziemi. Oto masz swoją własność!” – mówi ów sługa i brzmi w tym jakaś buńczuczność. On swego pana, a w kluczu Chrystusowych przypowieści – samego Boga, nie postrzega jako ojca, który kocha, za to widzi w nim kogoś „twardego”, którego trzeba się bać, a ten lęk paraliżuje jakąkolwiek aktywność. I coś więcej: ów sługa wie, że pan będzie czekał na zyski. Mogło to przynieść przekazanie otrzymanego talentu bankierom. Ale pan nie liczył na taki zysk. On, obdarowując swych poddanych, spodziewał się, że oni rozpoczną starania o pomnażanie otrzymanych talentów ze względu na miłość i szacunek. I to był główny motyw zawodu. Sługa, który otrzymał talent, zakopał go, bo nie dosyć kochał i nie dosyć szanował swego pana. Ów sługa nie zawiódł w przestrzeni ekonomii, bo w istocie ta nie ma znaczenia. On zawiódł w porządku miłości.