Sąd Ostateczny

Słowa tych, którzy dziś mnie chwalą, jak i tych, którzy dziś mnie oczerniają, będą wtedy bez znaczenia.

Kiedy słyszymy Ewangelię o Sądzie Ostatecznym (zob. Mt 25,31-46), zazwyczaj koncentrujemy się na wymienionych w niej uczynkach miłosierdzia względem ciała, które będą stanowić kryterium sądu. Jednakże oświecająca i uzdrawiająca moc tego słowa jest znacznie bogatsza. Głębokie kontemplowanie tej ewangelicznej sceny ożywia w nas przede wszystkim wiarę w powtórne przyjście Pana oraz w to, że każdy z nas – niezależnie od tego, czy w Niego wierzy czy też nie – stanie przed Nim, jako swoim jedynym Sędzią. Wówczas nastąpi sąd, który będzie sprawiedliwy i zarazem ostateczny, tzn. taki, od którego nie będzie już możliwości odwołania. Wyrok wydany na nas podczas tego sądu pozostanie z nami na wieczność.

Niesamowicie wyzwalającym jest uświadomienie sobie, że w dzień tego sądu nikt już nie zdoła powiedzieć nic, co by nas obroniło, ocaliło przed zgubą wieczną, ani również nie zdoła powiedzieć nic, co
by nas mogło skazać na wieczne potępienie. Zarówno słowa tych, którzy dziś mnie chwalą, jak i tych, którzy dziś mnie oczerniają, będą wtedy bez znaczenia. Tego dnia bowiem, gdy Chrystus przyjdzie w chwale wszystkie ludzkie sądy – te w dobrym jak i w złym – umilkną i już nie będą więcej słyszane. Znaczenie i wartość będzie mieć tylko to, co o każdym z nas myśli i jak każdego z nas widzi Bóg. W ten dzień słowo wyroku będzie należało jedynie do Niego, który sam wie wszystko i nie potrzebuje słyszeć o nas żadnego świadectwa od innych ludzi (por. J 2,24-25). Albowiem przed Bożymi oczami wszystko w nas jest odkryte i odsłonięte, również to, czego sami w sobie jeszcze nie dostrzegamy. Pan zawsze patrzy do serca człowieka i widzi jego intencje. On nie patrzy tak jak my, którzy widzimy tylko to, co zewnętrzne (por. 1Sm 16,7; Hbr 4,13). Dlatego to On sam dokona rozdzielenia między nami, tak jak pasterz sam oddziela owce od kozłów i Jego sąd będzie sądem sprawiedliwym.

Kontemplowanie tajemnicy Bożego sądu uwalnia nas w ten sposób od opinii innych: nie tylko złej, ale i tej dobrej. Czujemy coraz mocniej, że jesteśmy tylko tym, kim jesteśmy w Jego oczach, a nie tym, kim jesteśmy w oczach innych. Wzmacnia się w nas pewność, że sąd Boga jest tym jedynym, którego powinniśmy się obawiać i jedynym, na którym powinno nam zależeć. Im bardziej zaś rośnie w nas bojaźń przed Bogiem, tym bardziej znika wstyd i strach przed osądem innych.

Niestety często panicznie boimy się osądu ludzi. Tłumaczymy się z wielu rzeczy, jeszcze zanim ktoś nas poprosi o wyjaśnienia, aby tylko zapobiec temu, że ktoś sobie o nas coś złego pomyśli. Chcemy, aby każdy mówił o nas dobrze i nas chwalił, jakbyśmy całkowicie zapomnieli na słowa Jezusa: „Biada wam, gdy wszyscy ludzie chwalić was będą. Tak samo bowiem przodkowie ich czynili fałszywym prorokom.” (Łk 6,26). Niesplamiony niczym honor i powszechne uznanie to bożek, który jest w stanie zabrać nam poczucie Bożej suwerenności i Bożego panowania nad historią. Daleko od Światła – jak mówi papież Franciszek – człowiek pozostaje sierotą i aby być godnym życia wszędzie żebrze o słowo uznania czy zachwytu. Przeceniamy zarówno znaczenie pochwały i uznania jak i znaczenie zniewagi, nagany czy obmowy, które na swój temat słyszymy od ludzi. W ten sposób przypisujemy naszym bliźnim – którzy są jedynie stworzeniami – tę wartość i ważność, które należy się wyłącznie naszemu Stwórcy.

Jeden z apoftegmatów ojców pustyni opowiada o tym, jak abba Makariusz wysłał swojego ucznia na cmentarz i rozkazał mu najpierw przeklinać zmarłych, a potem iść jeszcze raz i ich wychwalać. Na koniec zapytał ucznia co mu odpowiedzieli na przekleństwa, a co na pochwały. Kiedy uczeń odpowiedział, że nic, wówczas abba Makariusz rzekł: „Rób to, co oni, a będziesz zbawiony”. Jak możemy zachować i my podobną obojętność? Otóż od bożka ludzkiej chwały oraz zależności od opinii innych może nas wyzwolić jedynie długie i głębokie kontemplowanie Sądu Ostatecznego.

Zrozumiał to doskonale św. Paweł, który mówił: „Mnie zaś najmniej zależy na tym, czy będę osądzony przez was, czy przez jakikolwiek trybunał ludzki. Co więcej, nawet sam siebie nie sądzę. Sumienie nie wyrzuca mi wprawdzie niczego, ale to mnie jeszcze nie usprawiedliwia. Pan jest moim sędzią. Przeto nie sądźcie przedwcześnie, dopóki nie przyjdzie Pan, który rozjaśni to, co w ciemnościach ukryte, i ujawni zamiary serc.” (1Kor 4,3-5). Apostoł narodów nie czuje się sprawiedliwy przed Panem nawet wówczas, gdy jego własne sumienie o nic go nie oskarża. On bardzo dobrze zdaje sobie sprawę, że nawet przy całej swojej uczciwości, wciąż nie jest w stanie dostrzec wszystkich intencji swojego serca. Wie, że one są znane jedynie Bogu (por. Jr 17,9-10) i dlatego tylko On może być jego Sędzią.

Kiedy także my – podobnie jak św. Paweł – odkryjemy, że będziemy osądzeni jedynie przez Boga, spostrzeżemy, że również każdy nasz bliźni będzie osądzony jedynie przez Boga. Uświadomimy sobie wówczas, że rola Sędziego należy tylko i wyłącznie do Boga, a nie do nas czy do innych ludzi, a więc że ilekroć osądzamy kogokolwiek – nawet siebie samych – stawiamy się na Jego miejscu. Oto jak
kontemplowanie Sądu Ostatecznego opisanego przez Mateusza nie tylko czyni nas obojętnymi na opinię innych, ale jednocześnie powstrzymuje nas od jakiegokolwiek osądzania naszych bliźnich. Im głębiej zanurzamy się w tajemnicę Bożego sądu, tym bardziej stajemy się współczujący i miłosierni wobec naszych braci i sióstr. Stajemy się zdolni do zwyciężania zła dobrem i do rezygnowania z dochodzenia sprawiedliwości za wszelką cenę. Chrześcijanin jest bowiem człowiekiem, który sprawiedliwości pragnie, a nie tym, który sprawiedliwość wymierza (por. Mt 5,6). On świadomie rezygnuje z jej wymierzania, ale nie dlatego, że w milczeniu godzi się na krzywdę, lecz dlatego, że mocno wierzy w Boży sąd nad sobą i nad każdym człowiekiem. Tylko pewność, iż przyjdzie dzień, w którym Bóg każdemu wymierzy sprawiedliwość, może powstrzymać nas od zemsty (zob. Rz 12,17-21).

Oczywiście zaprzestanie osądzania nie oznacza zaprzestania wartościowania sytuacji. Jesteśmy zobowiązani do nazywania dobra dobrem a zła złem, ale nie jest nigdy naszym zadaniem podsumowywanie życia naszych bliźnich i wydawanie o nich definitywnych wyroków. Osąd osób należy tylko do Boga. Ojcowie pustyni mówili: „Nawet gdyby ktoś w twojej obecności zgrzeszył, nie osądzaj go, ale samego siebie uważaj za większego grzesznika niż on. Zobaczyłeś bowiem jedynie jego grzech, ale nie widziałeś jeszcze jego żalu i zadośćuczynienia”. Inny z apoftegmatów mówi o tym, jak jeden z ojców widząc człowieka, który akurat grzeszył, gorzko zapłakał i rzekł: «Dzisiaj on, jutro ja.» Prawdą jest bowiem to, że ten grzech, który dziś popełnił mój bliźni, jutro mogę popełnić również ja. Każdy z nas – jeśli jest ze sobą szczery – doskonale wie, że jest zdolny do każdego grzechu i że jeśli jeszcze jakiegoś zła nie popełnił, to jedynie dlatego, że Bóg go przed tym uchronił obfitością swojej łaski. Kiedy zatem jesteśmy świadkiem słabości czy grzechów naszych bliźnich i przychodzi nam ochota ich osądzić, powtórzmy sobie w myślach te właśnie słowa: „dzisiaj on, jutro ja”.

Wreszcie warto spojrzeć na to, co jest kryterium tego jedynego ważnego sądu, a więc ostatecznego sądu Boga o nas. Pan powracając w chwale, będzie pytał jedynie o naszą miłość do bliźnich. Bóg jest Miłością – jak powie św. Jan (zob. 1J 4,8) – dlatego będzie nas sądził z naszego podobieństwa do Niego w miłości. Cóż może nas bardziej upodobnić do Niego jak miłość miłosierna? To nasza bezinteresowna miłość do najmniejszego i najsłabszego ukazuje, że znamy Boga i Go miłujemy (zob. 1J 4,7). „Kto natomiast nie miłuje swego brata, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi” (1J 4,20). Pan Jezus odchodząc z tej ziemi do Ojca nakazał nam przecież, abyśmy się wzajemnie miłowali tak, jak On nas umiłował (zob. J 13,34), a opowiadając nam o przyszłym sądzie jeszcze zanim on nastąpił, próbuje otworzyć nam oczy na to, co czynimy tu i teraz. Ten bowiem, kto teraz miłuje już przeszedł ze śmierci do życia (zob. 1J 3,14).

Zbawionym Pan powie podczas sądu, aby zbliżyli się do Niego i wzięli w posiadanie królestwo przygotowane dla nich od początku świata. Jednakże ta bliskość z Bogiem jakiej wówczas doświadczą w całej pełni, zaczęła się dla nich już dużo wcześniej, a dokładnie wtedy, kiedy podchodzili do swych potrzebujących braci, dając im jeść i pić, przyjmując ich i przyodziewając, troszcząc się o nich i odwiedzając… W słowach Jezusa o odziedziczeniu królestwa zawarta jest jednak jeszcze inna ważna prawda odsłaniająca jednocześnie głębokie pragnienie Boga. Pan przygotował to królestwo dla nas, a nie dla samego siebie i to nie w jakimś tam czasie, ale od początku świata, tzn. zanim zaistnieliśmy. Każdy z nas został zatem przez Boga stworzony do tego królestwa, a więc do przebywania z Nim, do bycia miłowanym i miłowania całym sobą. Pan gorąco pragnie być z nami i kochać nas nie tylko przez jakiś czas, ale bez końca: przez całą wieczność (por. J 17, 24).

Jednocześnie Syn Boży objawia nam, że piekło – do którego również może trafić człowiek – nie było w Bożym zamyśle przygotowane dla jakiegokolwiek człowieka, lecz jedynie dla diabła i jego aniołów. Bóg nigdy nie chciał i nadal nie chce, aby ktokolwiek z ludzi się tam znalazł. Jednakże człowiek, który nie upodabnia się do Boga-Miłości, staje się podobny do diabła-zabójcy (zob. J 8,42-44) i w ten sposób sam wybiera dla siebie jego los: ogień wieczny. Zatracenie jest w rzeczywistości wiecznym oddaleniem od Boga: „odejdźcie ode Mnie!” – jak to usłyszą potępieni. Jednakże w życiu człowieka potępionego to oddalenie od Boga zaczęło się – podobnie jak zbliżanie się zbawionych do Niego – dużo wcześniej niż nastąpił sąd ostateczny. Oddalamy się od Pana już tutaj, zawsze kiedy pomijamy bliźniego, zawsze kiedy jakimkolwiek sposobem oddalamy się z obojętnością od naszego brata lub siostry…

«« | « | 1 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg