Dokładnie fragment, w którym Pan Jezus nocą spotyka się z uczonym w piśmie Nikodemem.
O. Filip Buczyński OFM: Kiedy w naszej parafii powstała grupa oazowa, mój kolega zaczął mnie namawiać, żebyśmy tam poszli. Raz, że były tam – jak mówił – fajne laski, a dwa – że wcale nie było chłopaków.
Tomasz P. Terlikowski: Jak to na oazie.
Podchwyciłem ten pomysł. Przyszliśmy na spotkanie, oczywiście same dziewczyny. Przedstawiliśmy się. Moderatorka powiedziała, że będzie praca w grupach nad jakimś tekstem biblijnym. A to był fragment, w którym Pan Jezus nocą spotyka się z uczonym w piśmie i…
To był Nikodem.
Analizujemy ten tekst, czytamy go w takim poczuciu duchowej bezradności. I nagle moderatorka mówi do mojego kumpla: „Benek, powiedz, co ten tekst do ciebie mówi?”. W duchu się cieszyłem, że nie padło na mnie. I ten mój kolega, pamiętam to doskonale, powiedział wtedy: „Jak człowiek się narodzi, to już jest narodzony”. Ja wybuchnąłem śmiechem, a moderatorka z kamienną twarzą podziękowała mu za odpowiedź. Tak się zaczęła moja oaza. Oczywiście zawsze po spotkaniach oazowych staliśmy z dziewczynami przed kościołem i to było bardzo fajne. W pewnym momencie trzeba było pojechać na oazę pierwszego stopnia, więc pojechaliśmy do Kluszkowiec.
Coś się wtedy wydarzyło?
Na tej pierwszej oazie zacząłem poznawać Pana Jezusa. Najpierw były dziewczyny oazowe, a tu się nagle okazuje, że jest Pan Jezus, w którego przecież wierzę, ale tylko tak kulturowo, o żadnej relacji nie ma mowy. Taka osobista relacja wymaga pewnej zmiany, życia tą relacją. Na tych rekolekcjach pierwszy raz świadomie doświadczyłem mojej osobistej relacji z Panem Jezusem. Potem były regularne spotkania oazowe, miałem swojego animatora, a jednocześnie jako wielki patriota walczyłem z komuną.
Ale to nie jest ze sobą sprzeczne. Założyciel oazy, ks. Franciszek Blachnicki, w tym czasie był przecież megatwardym antykomunistą.
W pewnym momencie milicja złapała mojego kolegę Benka, który miał ze sobą ulotki. Kolejne znaleźli u niego w domu. Spotykaliśmy się więc o szóstej trzydzieści, odmawialiśmy wspólnie jutrznię i modliliśmy się, by go nie zabili. Trzymali go czterdzieści osiem godzin. Dostał solidne lanie. Bili go pałami po stopach, bo tam nie widać. Wylądował w celi z jakąś recydywą, więc mogło być różnie. Ci ludzie okazali się jednak przyzwoici, robili mu okłady na te stopy z chleba, śliny i pajęczyny, i rzeczywiście mu pomagało. Jak go klawisz wzywał na przesłuchanie, to nie był w stanie stać, tak go te stopy paliły. Na odchodne zagrozili mu, że jeśli jeszcze raz go złapią, to posiedzi parę lat.
Któregoś dnia staliśmy z dziewczynami pod kościołem, bo akurat skończyło się spotkanie naszej oazy. Miałem torbę pełną ulotek. Benek też miał torbę, ale pustą. Podeszli do nas zomowcy, zaczęli nas legitymować. Wtedy się zorientowałem, że nie mam przy sobie żadnych dokumentów, wszystko zostało w domu. Panowie chcieli mnie zabrać na komendę, ale moje koleżanki z oazy zaczęły ich czarować takim słodkim głosem: „Panowie, to jest nasz kolega. My tu mieliśmy spotkanie oazowe. On tutaj działa przy kościele”. One gadały, a ja dyskretnie przesuwałem się w kierunku Benka, którego już sprawdzili, bo chciałem jakoś wrzucić te ulotki do jego torby. Na szczęście dziewczyny były tak słodkie, że tamci chcieli się z nimi umawiać, więc dali nam spokój. Benek prawie się zsikał ze strachu. Taki to był czas. Kiedy poszedłem do nowicjatu, okazało się, że moi koledzy z podziemia o mnie nie zapomnieli.
Co takiego robili?
Codziennie dostawałem od nich listy. Biłem moich kolegów z nowicjatu pod tym względem na głowę. Zasada była taka, że cała korespondencja szła przez ręce magistra nowicjatu, on miał prawo sprawdzać, co jest w listach. Jako że nas szanował, to nigdy tego nie robił. Pewnego razu zawołał mnie do siebie: „Buczyński Filip, chodź do mnie. Otwórz to”. Otworzyłem, a w środku były ulotki. Opowiedziałem ojcu magistrowi o swojej przeszłości, o tym, co robiłem w podziemiu. Obiecałem, że poproszę kolegę, żeby więcej takich rzeczy mi nie przysyłał. Potem już zawsze dostawałem otwartą korespondencję. Po latach na rekreacji ten mój magister nowicjatu do czegoś mi się przyznał: „Słuchaj, ja spać nie mogłem. Zastanawiałem się, czy ty nie jesteś wtyką, czy zaraz nie będzie tu jakiegoś nalotu. Bałem się, że znajdą te ulotki i rozpieprzą cały klasztor”.
*
Powyższy tekst jest fragmentem książki "Z Bogiem trzeba się kłócić. O pomocy, przeprowadzaniu na drugą stronę i osobistych cudach". O. Filip Buczyński OFM w rozmowie z Tomaszem P. Terlikowskim. Wyd. Esprit.