Kościół nie jest tylko dla świętych. W końcu zdrowi lekarza nie potrzebują.
Z cyklu Inne królestwo
Kościół potrzebuje głębokiego oczyszczenia – słychać tu i ówdzie głosy. I trudno się z tym nie zgodzić. Przede wszystkim dlatego, że celem Kościoła jest nie tylko spowodować, by człowiek przyjął wiarę, przyjął Jezusa Chrystusa, ale i by tę swoją deklarację traktował serio; by był chrześcijaninem nie tylko z metryki, ale z krwi i kości. Wiara nie poparta uczynkami jest przecież martwa – pisał św. Jakub. Jest jak budowanie pomyślności ojczyzny przez tych, którzy z niej wyemigrowali, jak przyjęcie do pracy, której nigdy się nie podjęło. Taka pusta deklaracja, której przeczą codzienne wybory, nie może dać przecież człowiekowi zbawienia. A o to w Kościele chodzi: nie o poprawienie statystyk, ale o doprowadzenie człowieka do życia wiecznego. Ciągle na nowo podejmowany trud nawrócenia, zmiany sposobu myślenia i postaw tam, gdzie tego wymaga wierność Ewangelii – czyli oczyszczania właśnie – to jeden z podstawowych wymogów chrześcijańskiego życia.
Kościół niewątpliwie potrzebuje też głębokiego oczyszczenia w tym sensie, by pasterzami (duszpasterzami) nie byli w nim ci, którzy z racji swoich ułomności zupełnie się do tego nie nadają. Nasuwa się od razu skojarzenie, że chodzi o grzechy, zwłaszcza pewne rodzaje grzechów. Tak, o grzechy też chodzi. Czasem niezależnie nawet od tego, czy ktoś przyjmuje postawę bijącego się w piersi celnika i modli się „miej Panie, litość nade mną grzesznym” czy faryzeusza, który uważa że nic się nie stało. Zresztą, zauważmy też faryzeuszów, którzy są przekonani, iż wielkość dobra które czynią, powaga ich służby są tak wielkie, że ów grzech to przy tym niewiele znacząca ułomność. Przekonanie często błędne, bo nie uwzględniająca mocy wnoszonej przez niektóre grzechy destrukcji. Ale są też takie ułomności, które choć grzeszne, z grzechami najczęściej nie są kojarzone. Ot, różnorakie wady: pycha, chciwość, nieczystość, zazdrość, nieumiarkowanie, gniew, lenistwo. Gdy duszpasterz którąś z nich jest w znacznym stopniu opanowany, a do tego w ogóle nie dostrzega problemu, chyba też nie nadaje się do swojej funkcji. Bywa przecież, że lekceważenie możliwych skutków nieopanowania tych wad prowadzi duszpasterzy do zastępowania Kościoła Chrystusowego kościołem własnym, z własną teologią, własnym systemem moralnym i Chrystusem, który może i pojawia się na sztandarze, ale na pewno nie w sercu.
Wydaje się jednak, że mówiąc o potrzebie oczyszczania Kościoła nie wolno zapominać o jednej z przypowieści, którą wygłosił Jezus mówiąc o królestwie niebieskim.
Dalej, podobne jest królestwo niebieskie do sieci, zarzuconej w morze i zagarniającej ryby wszelkiego rodzaju. Gdy się napełniła, wyciągnęli ją na brzeg i usiadłszy, dobre zebrali w naczynia, a złe odrzucili. Tak będzie przy końcu świata: wyjdą aniołowie, wyłączą złych spośród sprawiedliwych i wrzucą w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów (Mt 13, 47-50).
Wszystko jasne. Póki co sieć królestwa, sieć Kościoła, zagarnia różnych ludzi; dobrych i złych. Jednak przy końcu świata dobrzy i źli zostaną od siebie oddzieleni. Ci dobrzy będę mieli to królestwo niebieskie na wieki, źli – cóż – zostaną wyrzuceni. W rozpalony piec, gdzie będzie płacz i zgrzytanie zębów.
Czy to znaczy, że nie powinniśmy podejmować prób oczyszczania Kościoła, a wszystko zostawić przyszłemu Bożemu sądowi? Chyba nie. Raczej jest to wskazanie, by zbytnio tym czyszczeniem się nie gorączkować. To nie jest tak, że chrześcijanin powinien tropić zło w swoich współbraciach. W Kościele zawsze byli, są i będą różni ludzie. Jedni dobrzy, drudzy źli. Na pewno Kościół powinien robić wszystko, by kształtować swoje dzieci tak, by porzuciły ścieżki zła, a wybrały drogę wskazanej przez Jezusa miłości. W tym celu potrzebne i akceptowalne są nawet pewne działania dyscyplinujące. Kościół ma zresztą narzędzie prawa kanonicznego, które ze pewne rodzaje grzechów przewiduje stosowne, mające służyć poprawie winnego, kary. Ale nie można dawać posłuchu pokusie budowania Kościoła idealnego, Kościoła bez grzeszników; Kościoła świętych, którzy brzydzą się nie tylko grzechem, ale i grzesznikami, tropiąc najmniejsze nawet jego przejawy w swoich bliźnich. Pomijając fakt, że taki szukanie zła w bliźnich bywa bardzo wybiórcze – bo faryzejskim zwyczajem widzi się jedne, a nie dostrzega tych z innych dziedzin – kto z nas jest bez grzechu? Zwłaszcza gdy pamięta się o grzechach zaniedbania dobrego...
Gdy widzimy zło, na które trzeba zareagować, reagujmy. Nie jest jednak naszym zadaniem tropić zło i ciągle o nie swoich bliźnich podejrzewać. Więcej dystansu. Poczekajmy spokojnie na koniec świata. Wtedy sprawiedliwie nas osądzą. I ocenią, czy jesteśmy – trzymając się poetyki Jezusowej przypowieści – rybim rarytasem na najlepsze okazje, rybą dobrą na codzienny stół, rybą, którą od biedy, jak już nie ma nic innego, można zjeść, czy rybą całkiem niejadalną, która nadaje się tylko do wyrzucenia. Zresztą kiedy człowiek koncentruje się złu, a nie dostrzega dobra, może się okazać, że odsądza się od czci i wiary lepszych od siebie
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |