Tajemnica cierpienia Boga
Taka idea jednak znacznie się różniła od idei ortodoksyjnej, według której Ojciec, pozostając Ojcem, uczestniczył w cierpieniu Syna, który pozostawał Synem, czyli oddzielną osobą. Jak to zwykle w takich wypadkach bywa, odrzucenie herezji pociągnęło za sobą odrzucenie poprzedzającej ją prawdy, aby niejako samej herezji odebrać jakiekolwiek oparcie. Temat współcierpienia Ojca znika ze świadomości i z języka Kościoła; staje się reliktem. Rzeczą normalną staje się teraz wyraźne odróżnienie męki jako chcianej, będącej wspólną dla Ojca i Syna, od męki poniesionej, która miałaby być właściwa jedynie Synowi. Ogólny i nieubłagany proces przystosowania do ówczesnej kultury sprawił, że biblijna idea cierpienia Boga została porzucona na rzecz greckiej idei Bożej niewzruszoności. Wpłynął na to również fakt, że niewzruszoność (apatheia), w pewnych środowiskach monastycznych, stała się najbardziej wzniosłym ideałem ascetycznym, samym szczytem świętości, dlatego przypisywano ją w najwyższym stopniu samemu Bogu.
Mimo to jednak w nauczaniu Kościoła pozostał pewien stały punkt, od którego dzisiaj możemy wychodzić: pomimo niekończących się sporów, wiara Kościoła zawsze wyznawała teopasjonizm, czyli doktrynę o cierpieniu Boga w Chrystusie, niezmiennie powtarzając starożytne twierdzenie o tym, że „Bóg cierpiał"[12]. Sens tego dogmatycznego stwierdzenia jest taki, że Bóg cierpiał „w ciele", lecz my z teologii wiemy, że tym, „kto" cierpiał w ciele - podmiotem -jest osoba Syna, czyli Bóg. „Jeden z Trójcy cierpiał", a jeśli jeden cierpiał - na mocy wzajemnego przenikania się Osób Boskich - cała Trójca cierpiała. W ciele Chrystusa, którym jest Kościół, „gdy cierpi jeden członek, współcierpią wszystkie inne członki" (1 Kor 12, 26): to, co dotyczy wspólnoty kościelnej, jakże mogłoby nie dotyczyć wspólnoty trynitarnej, która jest źródłem i modelem dla tej pierwszej? Oczywiście, w przypadku Ojca chodzi o cierpienie różne od cierpienia Syna, który stał się człowiekiem; mam na myśli cierpienie będące lustrzanym odbiciem, czyli współcierpienie. Jak trafnie ujmowali to owi pierwsi teologowie: „Jeżeli Syn cierpiał, to Ojciec współcierpiał"!
W naszych czasach, po długim milczeniu na temat cierpienia Boga - milczeniu, w którym znalazła miejsce owa dziwna idea o „nieubłaganym" Ojcu - jesteśmy świadkami ponownego pojawienia się tej prawdy w świadomości Kościoła[13]. To jedna z tych trudnych do przewidzenia, lecz opatrznościowych niespodzianek Ducha Świętego, autentyczny znak czasu. Wielu teologów, przedstawicieli różnych krajów i kierunków, zaczęło na nowo mówić o tej tajemnicy. Niektórzy z nich twierdzą, że akt „wydania własnego Syna" powoduje w Bogu cierpienie o wiele głębsze niż jakiekolwiek inne cierpienie w świecie stworzonym, i że zadanie Ukrzyżowanego polegało właśnie na ukazaniu cierpienia Ojca. Karl Barth zauważa, że nasze przekonanie, zgodnie z którym Bóg może być absolutnie i tylko działający i że jest On ponad wszelkim cierpieniem, okazuje się fałszywe i pogańskie w świetle faktu, że w Chrystusie Bóg właśnie taki jest i właśnie to czyni (czyli uniża się i solidaryzuje ze światem, który cierpi); nie do nas należy bycie mądrzejszymi od Boga i ustalanie, co jest, a co nie jest do pogodzenia z Boską naturą, ale powinniśmy to wywnioskować z Jego dzieł; Jego chwała tkwi w wolności Jego miłości[14].
Jan Paweł II podjął to „odkrycie" prawdziwego oblicza biblijnego Boga. W jego encyklice o Duchu Świętym czytamy:
Pojęcie Boga jako Bytu absolutnie doskonałego wyłącza z pewnością wszelki ból pochodzący z braku czy zranienia; jednakże w „głębokościach Bożych" jest miłość ojcowska, która w języku biblijnym wobec grzechu człowieka posuwa się aż do słów: „żal mi, żem stworzył człowieka" [...] Najczęściej jednak Pismo Święte mówi nam o Ojcu, który współczuje człowiekowi, dzieląc jakby jego ból. Ostatecznie ów niezgłębiony i niewypowiedziany „ból" Ojca zrodzi nade wszystko całą przedziwną ekonomię miłości odkupieńczej w Jezusie Chrystusie, ażeby - poprzez mysterium pietatis - Miłość mogła się okazać potężniejsza od grzechu [...] w człowieczeństwie [Chrystusa] dokonuje się „cierpienie" Boga[15].
Wielką teologię Kościoła wyprzedzili mistycy, którzy uchwycili w swym sercu jakby odległe echo lamentu Boga i od tego dnia ich życie zmieniło się tak bardzo, że o niczym innym nie potrafili już mówić. Ludzie ci nie zaczerpnęli prawdy o cierpieniu Boga Ojca ze studiów teologicznych, jak gdyby chodziło o coś z odległej przeszłości; zaczerpnęli jaz życia, ponieważ Bóg Ojciec dotąd cierpi z powodu tych, którzy odrzucają Jego miłość. W żywotach niektórych świętych czytamy, że niemal wpadali oni w obłęd na myśl o tym, że „Miłość nie jest miłowana", i dniem i nocą powtarzali te słowa, obwieszczając je nawet rzeczom martwym, aby przyłączyły się do ich płaczu. Jak więc możemy jeszcze powtarzać, że „człowiek cierpi, a Bóg nie"? O bezmyślny człowieku, zatrzymaj się także i ty choćby na chwilę i pomyśl, czy istnieje boleść podobna do Bożej!
------------------------------
[12] Por. Denzinger-Schönmetzer, Enchiridion Symbolorum, 201 i 222.
[13] Por. K. Kitamori, Teologia del dolore di Dio, Queriniana, Brescia 1975.
[14] Por. K. Barth, Die Kirchliche Dogmatik, IV/1, 303 n.
[15] Dominum et vivificantem, 39.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |