Na 4 Niedzielę Adwentu C z cyklu "Wyzwania".
więcej »Jest to fragment książki Z Jerozolimy do Rzymu - śladami Pawła Apostoła :. , który zamieszczamy dzięki uprzejmości i zgodzie Wydawnictwa WAM.
Zdarzenie pod murami miasta stało się przedmiotem rozważań na przestrzeni dwóch tysiącleci dziejów chrześcijaństwa. Jest to bowiem doświadczenie całego chrześcijaństwa. Nie tyle przygoda indywidualna, która dotknęła Szawła, ile sprawa duszy niezliczonych rzesz ludzi - tajemnica przemiany w jednej chwili wnętrza człowieka. Tradycja mówi o nawróceniu Szawła. Jeśli mamy pozostać przy tym pojęciu, to nie w znaczeniu przejścia z jednej religii do drugiej. Na tak wczesnym etapie przepowiadania orędzia o Jezusie, etapie świadczenia bezpośredniego, nie było jeszcze rozróżnienia między judaizmem a chrześcijaństwem. Nie wykształciło się jeszcze nawet samo pojęcie chrześcijaństwa. Istniał natomiast w ramach judaizmu nurt chrześcijański, tak jak istniał, na przykład, nurt faryzejski. Przeto Szaweł nie przechodził z jednej religii do drugiej ani z jednego wyznania na drugie. Uwierzywszy w Jezusa, nie przestawał być Żydem, nie zrzucił tradycyjnych strojów, nie ostrzygł głowy ani nie zgolił brody na modłę rzymską, nie zaprzestał nawiedzać synagogi. Pozostawał jak dawniej w kręgu judaizmu, tyle że nawracał się do Chrystusa, cały przechodził na Jego stronę, wnikał do grona Jego wyznawców. Ponieważ stało się to tak nagle, zdarzenie nazwałbym olśnieniem. Ten nieprzejednany i wojowniczy młody faryzeusz w jednej chwili zrozumiał wszystko. I to w pełni!
Łukasz relacjonuje: „Gdy zbliżał się już w swojej podróży do Damaszku, olśniła go nagle światłość z nieba. A gdy upadł na ziemię, usłyszał głos, który mówił: >Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?< >Kto jesteś, Panie?< - powiedział. A On: >Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz <" (Dz 9,3-5).
Jeszcze dziś odczytywanie tych słów przyprawia o mocniejsze kołatanie serca. Słowa mocne jak uderzenie i realne aż do porażenia. Szaweł nie odpowiedział na pytanie Jezusa. Nie było na to ani czasu, ani sposobności, a przede wszystkim nie wiedział, z kim ma do czynienia. Zapytał tedy o tożsamość osoby, która objawiła mu się w tak niezwykły sposób, godny raczej czasów prorockich, a nie epoki Greków i Rzymian. W odpowiedzi usłyszał jedyne w swoim rodzaju zwierzenie: „Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz". Ów Jezus nie czekał na odzew Szawła. Wystarczyło, że wyjawił mu swe imię. Wnioski niech wyciągnie sam, a będzie miał na to jeszcze wiele czasu i sposobności. Niech pojmie, że nie walczył z wyznawcami Jezusa, lecz z Nim samym, z Tym, którego teraz poznawał osobowo.
Zatem to nie ktoś umarły, ktoś, czyją naukę podjęła grupa upartych i zaślepionych sympatyków. To ktoś realnie istniejący, jakkolwiek inaczej, ktoś, kto identyfikuje się ze swoimi wyznawcami. Tak zatem Jezus nie dał mu szansy na odpowiedź, lecz przekazał polecenie skierowane już do swojego człowieka, słowa powołania, od których nie mogło być odwrotu: „Wstań i wejdź do miasta, tam ci powiedzą, co masz czynić" (Dz 9,6). A przecież mógł sam go uświadomić, jakie ma poczynić kroki. Nie! Odesłał go Jezus do wspólnoty wierzących, polecił go Kościołowi. I po tych słowach widzenie minęło.
Łukasz pisze dalej: „Ludzie, którzy mu towarzyszyli w drodze, oniemieli ze zdumienia, słyszeli bowiem głos, lecz nie widzieli nikogo. Szaweł podniósł się z ziemi, a kiedy otworzył oczy, nic nie widział. Wprowadzili go więc do Damaszku, trzymając za ręce. Przez trzy dni nic nie widział i ani nie jadł, ani nie pił" (Dz 9,7-9).
Właśnie tak należało odprawić te rekolekcje: w ciemności ciała, w izolacji, o głodzie i bez picia. Warto przy tym podkreślić, iż Szaweł nie został pozyskany obietnicą zaszczytów i przywilejów ani wizją łatwego życia. Przeciwnie. Swe zamiary wobec dopiero co powołanego Apostoła Jezus tak wyjawił Ananiaszowi: „I pokażę mu, jak wiele będzie musiał wycierpieć dla mego imienia" (Dz 9,16). Już niebawem Paweł sam się przekona, jak istotnie wymagającym partnerem jest jego Mistrz i do jak trudnej wyznaczył go misji.
Spacerując zakurzonymi od pyłu pustyni ulicami starego Damaszku, przeżywam to, co zawsze odczuwam we wszystkich starożytnych miastach zagarniętych przez islam. Budzi się we mnie wewnętrzny bunt. Nie potrafię pogodzić się z utratą jednego z najstarszych Kościołów Wschodu, jaki zawiązał się w Damaszku. W tym pięknym niegdyś mieście wszystkim zawładnęła obca chrześcijaństwu cywilizacja. I wszystko ją uwydatnia: ów zgiełk Orientu, woń aromatycznych przypraw w bramach, ostre arabskie rysy twarzy, chrapliwie brzmiący język i śpiew muezinów płynący z setek minaretów, śpiew, który nie nastraja mnie ku modlitwie, lecz pobudza do bezsilnego oporu. Czyżby Paweł trudził się tu nadaremnie?
Szedłem ulicą Prostą, dziś Darb el-Mustaqim, próżno rozglądając się za domem Judy, do którego wprowadzono ślepca. A był to niewątpliwie dom rozległy, jakby pompejański, o wielu pomieszczeniach, otwarty do środka, a warowny od ulicy, skoro Ananiasz musiał pytać odźwiernego o goszczącego tam Szawła. Domu nie odnalazłem, bo mediewalne budownictwo zamazało rzymską postać ulicy. Natrafiłem natomiast na pozostałości rzymskiej bramy wschodniej, Bab Sharqi, naprawianej i zmienianej wielokrotnie na przestrzeni wieków, przez którą ulica Prosta wychodziła za miasto ku Palmirze i bezkresom pustyni. Tuż obok krzyżuje się prostopadle z ulicą Prostą inna ulica, która dociera do bramy Bab Kisan w murze południowym. Ta średniowieczna brama, oznaczona jeszcze symbolami chrześcijaństwa z okresu krucjat, stoi na rzymskich fundamentach. Tradycja łączy ją z nocną ucieczką Pawła. Na pamiątkę tego wydarzenia katolicy greccy, skupieni w małej gminie, urządzili w zamkniętej od wieków bramie niewielką kapliczkę. Wskazują też na odcinek muru, przez który uczniowie mieli spuścić Pawła w koszu i odprawić bezpiecznie do Jerozolimy (por. Dz 9,25; 2 Kor 11,33). Z kolei franciszkanie, owi nieustraszeni stróże miejsc świętych na Bliskim Wschodzie, zachowali dla chrześcijan w sercu muzułmańskiego miasta inną wzruszającą pamiątkę - kryptę z bazyliki bizantyńskiej z V wieku. Tam z kolei czczą pamięć Ananiasza, tego ucznia, który z polecenia Jezusa odszukał Szawła w domu Judy, nałożył na niego ręce, ochrzcił i dopomógł wejść w środowisko wierzących.
Czyli nie Tars ani nie Jerozolima, nawet nie Antiochia, lecz Damaszek stał się pierwszym miastem, w którym Paweł wystąpił z orędziem Dobrej Nowiny. Rozpoczął od synagog, których w mieście musiało być bez liku, skoro żydowska kolonia liczyła tysiące ludzi. A że było ich aż tylu, wiemy także od Józefa Flawiusza, który doliczył się dziesięciu tysięcy pięciuset samych tylko zabitych Żydów, którzy padli z rąk Damasceńczyków podczas powstania przeciw Rzymowi w 66 roku (por. BJ 2,561).
Nie mógł przeto Paweł narzekać na brak audytorium. Gorzej było z dotarciem do świadomości tych ludzi. Zaczął bowiem głosić coś bardzo niepopularnego, z czym do tej pory sam walczył, a o czym mówiono najwyżej pokątnie z bojaźni przed wyłączeniem ze społeczności Synagogi. Jak zaznacza Łukasz, Apostoł świadczył głośno i coraz odważniej, że owym oczekiwanym od wieków Mesjaszem jest właśnie Jezus, ten sam, którego starszyzna jerozolimska wydała na śmierć, a który po trzech dniach od złożenia do grobu pojawił się jako żyjący, którego z kolei on, Paweł, poznał twarzą w twarz w drodze do Damaszku. Co więcej, ten Jezus jest jednocześnie Synem Bożym.
Nie można się przeto dziwić, że większość ani słuchać nie chciała słów bluźnierstwa. Co radykalniejsi czynnie występowali przeciwko bluźniercy, grożąc mu nawet śmiercią. Byli jednak wśród Żydów i tacy, którzy pod wpływem Apostoła raz jeszcze sięgnęli do Pisma, żeby sprawdzić, czy istotnie rzeczy mają się tak, jak powiada ten odstępca. Doprawdy, trzeba było niezwykle jasnego światła z wysoka, aby ci ludzie, od wieków uformowani na Mojżeszu i prorokach, uszczelnieni pancerzem tradycji przed wpływami z zewnątrz, potrafili nagle dostrzec całkowicie nowy wymiar w treści Ksiąg Świętych i w dziejach własnego narodu. Tedy i ich dotykał osobiście syndrom Szawła spod Damaszku.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |