Święto rozpoczyna się wtedy, gdy człowiek zdolny jest do wypowiedzenia błogosławieństwa.
Liturgia hebrajska pełna jest błogosławieństw – beracha. W ich centrum znajduje się Bóg. Także Jezus, sprawując w Wieczerniku żydowską Paschę, ustanowił Eucharystię pośród wypowiadanych błogosławieństw. Nic dziwnego, że Piotr również wznosi błogosławieństwo:
„Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego, Jezusa Chrystusa”, by wypowiedzieć Jego największe dzieło: „W swoim wielkim miłosierdziu przez powstanie z martwych Jezusa Chrystusa na nowo nas zrodził do żywej nadziei”. Nawet gdyby nadeszły chwile „smutku z powodu różnorodnych doświadczeń, wartość waszej wiary okaże się o wiele cenniejsza od zniszczalnego złota, które przecież próbuje się w ogniu”.
Nasze europejskie języki trochę nas oszukują. Wiążą one bowiem słowo „miłosierdzie” z sercem (łac. cor, cordis), osierdziem, uczuciem, empatią, wzruszeniem. Tymczasem język hebrajski, język Boga, wyraża je za pomocą pojęcia rahamim, które pochodzi od rehem, czyli kobiecego łona. Miłosierdzie jest więc czymś więcej niż odruchem serca; oznacza poród, danie życia.
W Chrystusie spotkaliśmy się z tego rodzaju Bożym miłosierdziem. On nas zrodził na nowo, do nowego życia, nadał nam nową tożsamość – dzieci Boga. Dlatego też w Kościele pierwotnym sadzawka chrzcielna miała kształt matczynego łona. Podczas chrztu nie polewano ludzi wodą, ale ich z niej wydobywano. Jak dziecko z kobiecej macicy. Tak rodzi Bóg. W Nim jest ojcostwo i jednocześnie macierzyństwo. Jeśli urodziłem się na nowo, to znaczy: doznałem miłosierdzia Bożego, poznałem, jaki smak ma Jego ojcostwo. To też wyjaśnia, dlaczego podczas długiego okresu przygotowania do chrztu modlitwy „Ojcze nasz…” uczono pod koniec. Była ona wręczana jak talizman, pamiątka wtajemniczenia w ogromny sekret.
Mamy blade pojęcie o Kościele. Nieraz mówimy: wierzę w Boga, ale nie w Kościół. Kościół kojarzy nam się z instytucją, biurem parafialnym lub z hierarchią. Ludzie nieraz odrzucają Kościół, bo go nie znają. Gdyby poznali moc Bożego miłosierdzia, które odsłania się dla nas w Chrystusowym zwycięstwie nad grzechem i śmiercią, pojęliby też macierzyństwo Kościoła.
Miłosierdzie kojarzy się nam nieraz z potrzebą zajęcia się nieszczęśnikami tego świata albo ze słodkimi modlitewkami, oderwanymi od naszego chropowatego i cuchnącego grzechem życia. O, gdybyś mógł poczuć się synem Boga, zrodzonym do nowej nadziei w Chrystusie, wówczas zobaczyłbyś, że twoja parafia to porodówka, twój kapłan to akuszer, a Jezus to ordynator oddziału, na którym na nowo przyszedłeś na ten świat. Tymczasem ten nasz biedny świat bardziej przypomina kostnicę niż salę porodową. Teraz już rozumiesz, czemu wciąż wołamy: „Miej miłosierdzie dla nas i świata całego”?