Światło najbardziej docenia się gdy zgaśnie. Gorzej, jeśli człowiek całe życie tkwił w ciemności.
W Ewangelii Jana w ustach Jezusa wielokrotnie pojawia się zwrot JA JESTEM. Gdy nie pada po nim stwierdzenie, kim albo czym jest, jest to aluzja do imienia Boga: Jestem, który jestem. Jezus jest Bogiem. Gdy sformułowanie to połączone jest z orzecznikiem – jak powiedzieliby filolodzy – oznacza wskazanie, kim On jest dla nas, ludzi. A Zmartwychwstały daje wierzącym w Niego więcej, niż to na co dzień się nam wydaje.
Światło świata
Obudził mnie drobny deszcz. Dach z gałęzi rosnących na skraju polany świerków zaczynał powoli przeciekać. Która to? Dopiero koło trzeciej. Chciałoby się jeszcze spać, ale już się nie da. Nie ma sensu moknąć, trzeba ruszać w drogę. Póki ścieżka wiodła szczytową polaną Muńcuła, szło się nieźle. W lesie – już znacznie gorzej. Latarka – w tamtych czasach produkt raczej kiepski i zasilany jeszcze gorszymi bateriami – niewiele pomagała. Lepiej było ją wyłączyć i patrząc w górę, zorientować się, którędy biegnie droga; zaufać, że ostrożne stawianie kroków i refleks pozwolą uniknąć poważniejszego potknięcia. Trochę karkołomne. Ale gdy po godzinie poszarzało, perspektywa dalszej drogi zaczęła jawić się już zupełnie inaczej. Światło dnia wszystko zmienia... Widzieć, gdzie stawiam nogi, widzieć dokąd idę. Takie zwyczajne to, co ciemną nocą tak nieoczywiste.
W ciemności czai się jeszcze jeden przeciwnik: irracjonalny lęk. Przed czym właściwie? Zwierzętami? Złymi ludźmi? Duchami? Przed takimi lękami nie uchroni latarka. Przeciwnie, lęk podpowiada, że tylko sygnalizuje obecność jej właściciela, nie dając żadnej możliwości dostrzeżenia niebezpieczeństw, które mogą czaić się tuż poza jej zasięgiem. Albo i nadejść z zupełnie innej strony, niż oświetlający przestrzeń snop światła. W takiej pełnej lęku ciemności wszystko ożywa. Trzaski, stuknięcia, szelest – i w lesie, i w domach rzecz normalna – które w ciągu dnia człowiek by zignorował, w ciemności nakarmiony wcześniej słuchaniem „strasznych” opowieści i horrorami umysł traktuje jako sygnał zagrożenia. A świecące oczy przebiegających w pobliżu zwierząt stają się oczami wilków.
„Ja jestem światłością świata – mówi o sobie w ósmym rozdziale Ewangelii Jana Jezus. – Kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał światło życia” (8,12). Wcześniej powie tak przed uzdrowieniem niewidomego od urodzenia: „«Potrzeba nam pełnić dzieła Tego, który Mnie posłał, dopóki jest dzień. Nadchodzi noc, kiedy nikt nie będzie mógł działać. Jak długo jestem na świecie, jestem światłością świata». To powiedziawszy splunął na ziemię, uczynił błoto ze śliny i nałożył je na oczy niewidomego, i rzekł do niego: «Idź, obmyj się w sadzawce Siloam»”. W obu scenach chodzi o to samo: kiedy uwierzycie me Mnie – mówi Jezus – nie będziecie już chodzić w mroku, w waszym życiu pojaśnieje.
Wierząc w Jezusa znam cel, ku któremu zmierzam w ziemskiej tułaczce: niebo, szczęśliwe życie wieczne we wspólnocie z Bogiem i wszystkimi świętymi (także wieloma nie kanonizowanymi). Ta perspektywa zdecydowanie rozjaśnia ludzką, trudną nieraz teraźniejszość. Jezus nie mówi jednak, że jest tylko jak pomagająca szczęśliwie nawigować do celu latarnia morska; jak światło w tunelu, jak rozpalone ognisko dla błąkającego się w ciemności: znam cel, ale co krok wpadam w wykroty, zahaczam albo i uderzam nosem o kolejne przeszkody. On mówi, że ten, kto za Nim idzie, już teraz chodzi w świetle; ma światło życia. Jezus jest więc raczej jak słońce, które sprawia, że ciemności znikają. Tu i teraz wszystko staje się jasne i proste. Nie tylko jakoś ogólnie wiem, skąd przychodzę i dokąd zmierzam, ale i w wędrówce przez życie bez lęku mogę stawiać kolejne kroki. Jak wtedy, pod Muńcułem, gdy ciemną noc zastąpił świt dnia.
W świetle, którym jest Jezus, znikają lęki. Nie czają się wokół człowieka żadne mogące go skrzywdzić moce zła. Nie ma potęg ciemności, które mogłyby wbrew jego woli przekreślić Boży plan zbawienia go. Nie musi więc zjednywać sobie ich względów, próbować przekupić zapalaniem im jakiś ogarków, paktować z nimi, a potem drżeć, czy zechcą spełnić swoje obietnice przychylności ( jeśli to moce ciemności, to nie zechcą); nie musi pytać o przyszłość wróżek czy zaklinać rzeczywistości magią. Jest jasno, droga ewidentna.
Człowiek po prostu ją widzi. Ma tylko – jak to ujął święty Jan – wierzyć w Jezusa Chrystusa i kochać. Jakby dwa, naprzemienne kroki. Ale że w sumie jedno sprowadza się do drugiego, trudno mówić, że to jak przesuniecie raz prawej, raz lewej nogi ;). Przecież wiara w Jezusa wyraża się w mówieniu Mu „tak”, więc to także wierność Bożym przykazaniom. A miłość, wierność Bożym przykazaniom? Przecież jest najlepszym wyrazem wiary w Niego, najlepszym czczeniem Go. Nie trzeba więc koncentrować się na tym, by raz stawiać lewą nogę raz prawą ;) Po prostu trzeba ufać Jezusowi i starać się każdego dnia żyć wedle jego przykazań.
I tak każdemu wierzącemu w Jezusa, mającemu światło życia, uda się bez problemów przekroczyć bramy szczęśliwej wieczności.
---------------------------------
Wszystkie teksty cyklu
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |