Na 4 Niedzielę Adwentu C z cyklu "Wyzwania".
więcej »Takiej polisy nie zaproponuje nam żaden ubezpieczyciel: Jezus daje mocną gwarancję życia wiecznego.
W Ewangelii Jana w ustach Jezusa wielokrotnie pojawia się zwrot JA JESTEM. Gdy sformułowanie to połączone jest z orzecznikiem – jak powiedzieliby filolodzy – oznacza wskazanie, kim On jest dla nas, ludzi. A Zmartwychwstały daje wierzącym w Niego więcej, niż to na co dzień się nam wydaje.
Zmartwychwstanie i życie
Rekolekcje to rekolekcje. Piętnaście dni spędzanych na oazowych to dużo. Do tego zawsze dochodził dzień przyjazdu i wyjazdu. Szkoda było marnować je na siedzenie. Może jakiś dłuższy spacer? Tłoki w pociągach jakoś mi nie przeszkadzały. Za to tłoków w autobusach, zwłaszcza gdy człowiek tarabanił się z wielkim plecakiem, serdecznie nie znosiłem. Szybko więc wpadłem na pomysł; dojechać pociągiem jak najbliżej się da, a potem na piechotę. Choćby trzeba było iść pół dnia. Pomysł spodobał się zarówno Piotrkowi, z którym jechałem na rekolekcje już po raz trzeci (nie mówiąc o tym, że byliśmy kolegami z jednej oazowej grupy, wcześniej z jednej klasy podstawówki no i przede wszystkim z jednego podwórka), jak i parę lat od na starszemu Marianowi. My z Piotrkiem mieliśmy się dostać do Wisły Malinki. Malinki? Hmmm... Oględnie powiedziane. Na sam jej koniec. Dom, w którym odbywały się rekolekcje, stał wysoko na stokach Malinowa, za którym już przecież Szczyrk. Marian zaś musiał się dostać na leżący nad Brenną Stary Groń. Gdzie wysiąść z pociągu, żeby było najbliżej? Wysiedliśmy w Wiśle. Nawet nie pomyśleliśmy, że można iść górami. Po prostu ruszyliśmy wzdłuż asfaltowej drogi.
Zawsze mieliśmy sobie wiele do powiedzenia, więc i tego dnia, choć plecaki swoje ważyły, droga ani nie męczyła, ani się nie dłużyła. Niosła nas młodość i beztroska. Nie tylko ta z płynąca z młodości, ale i z przeświadczenia, że jest Bóg, że zostaliśmy zbawieni przez Jezusa Chrystusa i że mamy życie wieczne. Ot, trójka przyjaciół, których – brzmi to może nieprawdopodobnie, ale to prawda – łączyło odkrycie Jezusa Chrystusa. To był fundament, choć w rozmowach nie stroniliśmy i od innych tematów. Te związane z polityką, na serio miały się dopiero zacząć, swoiste apogeum osiągając w grudniu 1982 roku. Ale wtedy był dopiero rok 1980, lipiec....
Rozstaliśmy się na Pieczkach, gdzie droga Mariana skręcała ku Przełęczy Salmopolskiej.
– Trafisz? – głupio spytałem.
– Oczywiście, Mistrzu. Choć pięć lat starszy tak właśnie często się do mnie zwracał. – Nic cię nie martw.
– No, oby. Choć dużo młodszy, znałem te okolice znacznie lepiej i teraz wpadłem w ten głupi, opiekuńczy ton. Machnęliśmy ręką na pożegnanie.
Nie, nic nadzwyczajnego potem się nie wydarzyło. Parę lat temu uświadomiłem sobie tylko, że choć bywaliśmy razem w górach, zdarzało nam się brodzić w lodowatej wiosną Sole czy przebijać przez śniegi w stromym zachodnim zboczu Romanki, ten jeden, jedyny raz byliśmy tylko w trójkę. Na asfaltowej drodze, ale jednak. Byłby to fakt i dla mnie bez znaczenia, gdyby nie to, że towarzyszy tej pogodnej wędrówki odwiedzam dziś już tylko na cmentarzu.
Nie ma wątpliwości, na tej ziemi już się nie spotkamy. Nie zadźwięczy nasz śmiech, nie popłyną rozmowy o tym, co napisał święty Paweł albo obiecał Pan Jezus; nie będzie już rozmów o naszej wspólnej nadziei, którą dzieliliśmy w czasach bardzo przecież nieciekawych. Oni, patrząc z góry, pewnie śmieją się, że mi tych spotkań żal. Już wiedzą, już spotkali Boga twarzą w twarz, dla nich nadzieja już się spełniła. Dla mnie... Że młodość mija, to normalne. Trochę za wcześniej minęła jednak możliwość takich z nimi spotkań. Tyle spraw w pośpiechu życia zaniedbaliśmy. Tyle należało jeszcze powiedzieć, tyle wspólnie zrobić... Po co to, co piękne się zaczęło, skoro z góry skazane było na to, żeby się skończyć?
W tym kontekście wyjątkowo mocno brzmią w mojej głowie i sercu słowa, które Jezus powiedział przy grobie Łazarza: „Ja jestem zmartwychwstanie i życie. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki”. To jedyna nadzieja, której można się na tej ziemi uczepić. Jeśli nie ma życia na wieki, jeśli nie ma zmartwychwstania i wiecznego szczęścia w niebie, nic nie ma sensu; wszystko jest tylko – jak mówił Kohelet – marnością nad marnościami i pogonią za wiatrem. Gdyby to życie miało się bezpowrotnie skończyć, nie pozostałoby nic innego jak codziennie się upijać, a w krótkich chwilach powrotu do świadomości powtarzać za Hiobem: „Niech przepadnie dzień mego urodzenia i noc, gdy powiedziano: «Poczęty mężczyzna» ; niech dzień ten zamieni się w ciemność, niech nie dba o niego Bóg w górze”... Bo gdy człowiek uświadamia sobie, że po śmierci jest wielkie nic, istnienie może tylko boleć. A Chrystus mówi: nie, to nie tak; „każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki”.
Wierzę, ale czy żyję? Dzięki łasce Bożej chyba tak. W chrzcie Bóg wszystkich nas odrodził do nowego życia i uczynił swoimi dziećmi. W Komunii karmi, by to życie w nas podtrzymywać. Skoro wskrzesił Łazarza, córkę Jaira, młodzieńca z Nain, a potem sam zmartwychwstał i obdarzył swoich uczniów niesamowitą mocą, to wiedział, co mówi. Zło nie przekroczy progu śmieci. Ale każde dobro, wszystkie serdeczne miłości, wszystkie przyjaźnie i miłe znajomości będą miały ciąg dalszy w wieczności. Jest na co czekać!
Tak, „zasmuca nas nieunikniona konieczność śmierci”, ale „odnajdujemy pociechę w przyszłej nieśmiertelności. Bo „gdy rozpadnie się dom naszej doczesnej pielgrzymki, znajdziemy przygotowane w niebie wieczne mieszkanie”. I tych, których kochaliśmy, i którzy nas kochali. Czegoś w tym życiu zabrakło? Czegoś nie zrobiliśmy, o czymś ważnym komuś bliskiemu nie zdążyliśmy powiedzieć? W szczęśliwej wieczności to już nie będzie miało znaczenia.
--------------------
Wszystkie odcinki cyklu
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |