Czy można się nie zgadzać z Pismem Świętym? Z Koheletem chyba czasem można.
Tak, wiem i już rozumiem. To poczucie bezsensu w obliczu śmierci. Śmierci, która dla Koheleta była ostatecznym końcem. Trudniej rozstać się z życiem komuś, kto wiele ma. I chyba nieważne, czy się posiadaniem nasycił czy nie. Wie ile traci. Z tej perspektywy faktycznie szczęśliwszy ten, kto nigdy nie doświadczył piękna istnienia. Chwała niech będzie Chrystusowi, że przez nadzieję zmartwychwstania uśmierzył ból istnienia w obliczu stoczenia się w nicość. Ale Kohelet jeszcze nie miał tej nadziei. Dlatego pisze:
Wszelka praca człowieka - dla jego ust,
a jednak żądza jego nie zaspokojona.
Bo czym góruje mędrzec nad głupcem?
Czym biedny, co wie, jak radzić sobie w życiu?
Człowiek chce więcej, niż tylko przez czas jakiś mieć. Chciałby mieć – choćby mniej – ale na zawsze. Z tego powodu jego żądza ciągle jest niezaspokojona. Dlatego nie zgadzam się z Koheletem, gdy pisze dalej:
Lepsze jest to, na co oczy patrzą,
niż nie zaspokojone pragnienie.
Jeśli to, na co patrzą moje oczy zniknie razem ze mną, moje jedyne, największe pragnienie i tak nie zostanie zaspokojone. Wszystko jedno, ile zobaczyły moje oczy. Jeśli nie ma życia wiecznego podpisuje się obiema rękami pod tym co Kohelet pisze dalej. Że mimo wszystko
To również jest marność i pogoń za wiatrem.
Marność i pogoń za wiatrem…Bo po co to wszystko? Po co nam doświadczyć życia, jeśli potem ma nastąpić jego definitywny koniec? Bóg nie byłby tym, w którego wierzymy, gdyby się nami bawił. I chyba dlatego także kolejne obawy, które Kohelet wyjawia w dalszej części tego rozdziału swojej księgi nie są uzasadnione. O co chodzi?
Snując swoje rozważania na temat matematyki chaosu Ian Stewart zatytułował je pytaniem: „Czy Bóg gra w kości?” Czytając Koheleta stawiam sobie podobne pytanie: czy Bóg gra w szachy? Czy losy ludzi są jedną wielka partią, w której Bóg przewidując ileś tam ruchów do przodu gra mną tak bezdusznie, że wcale nie jestem kowalem własnego losu? Kohelet chyba jednak przesadza, gdy pisze:
To, co jest, zostało już dawno nazwane,
i postanowiono, czym ma być człowiek:
toteż nie może on z tym się prawować,
który mocniejszy jest od niego.
Bo im więcej przy tym słów, tym większa marność:
co człowiekowi z tego przyjdzie?
Czyżbym był tylko pionkiem w boskiej grze Stwórcy? Nic nie zależy ode mnie? Pół biedy jeśli wyrokom Bożym przypisać to, jakimi kolejami toczy się mój los. Można, idąc za głosem teologów, Bożej łasce przypisać moje ewentualne zasługi. Ale moje grzechy też? Jeśli tkwię w bagnie grzechu po uszy, to dlatego, że Bóg tak chciał? Nie, w to nie uwierzę.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |