„Wtedy zastanowił się i rzekł: Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę. Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie” (Łk 15,17-18). Czasem w psychologii mówi się o efekcie odbicia się od dna.
Ale życie duchowe to nie psychologia! Tu efekt dna nie wystarczy, bo — sam przyznasz — myśl o domu Ojca, rodząca się w chwili cierpienia, może wynikać z egoizmu. Tymczasem Ewangelia mówi, że syn się zastanowił. Greckie wyrażenie eis eauton de elthōn oznacza dosłownie: wrócił do siebie, wszedł w siebie... Wrócić to znaczy przyjść tam, gdzie kiedyś się już było. Wrócić to znaczy dotrzeć do tego, co w człowieku pierwotne i czego nigdy nie można wymazać, a tym samym zrozumieć, że jest się w dalekich stronach i że prawdziwy dom jest u Ojca. W Talmudzie czytamy, że słowo abbá, czyli tatuś, jest pierwszym słowem, które dziecko wymawia po urodzeniu. To słowo wyprzedza wszystko inne, co w nas jest obecne. A zatem syn przebywa duchową wędrówkę oczyszczenia i dzięki temu otwiera się na prawdę o swoim istnieniu. Myśl o Ojcu jest w nas pierwotna, czyli wpisana w samą naszą istotę. Jest takie przysłowie rabinów: Kiedy syn doświadcza ubóstwa, wtedy przypomina sobie o wygodach ojcowskiego domu.
Syn, zanim wrócił do domu, najpierw przygotował sobie scenariusz spotkania z ojcem: „Już nie jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mię choćby jednym z najemników” (Łk 15,19). Czyżby nie był pewien, że zostanie przyjęty?
Nie. Te słowa to znak prawdziwego nawrócenia. Syn rozpoznał, że nie jest godny być synem. Poznał, że przed ojcem jest pusty. Tylko to doświadczenie może sprawić, że człowiek radykalnie otworzy się na dom Ojca jako bezwarunkowy dar i odtąd będzie żył mądrze.
„Wybrał się więc i poszedł do swojego ojca...” (Łk 15,20).
Ostatnim etapem nawrócenia jest podjęcie decyzji. Wszystko, co stało się do tej pory, przyniesie owoc, o ile człowiek podejmie konkretne działanie. Wyobraź sobie, że można dojść aż do tego momentu: poznać prawdę i przeżyć nawrócenie — a następnie zatrzymać się przed koniecznością działania. Strach bywa paraliżujący, tymczasem decyzja jest jakby motorem życia duchowego.
Miłosierny Ojciec
„A gdy [syn] był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go” (Łk 15,20). Wielu komentatorów uważa, że w tym wersecie natężenie emocji osiąga swój szczyt.
Bo w oczach Izraelity tamtych czasów obraz ojca wybiegającego naprzeciw synowi jest naruszeniem godności starszego człowieka. Tu ewidentnie miłość rodzicielska bierze górę nad obyczajowością, a to rzeczywiście wzrusza... Ja mimo to chciałbym zwrócić uwagę na dwie inne rzeczy. Po pierwsze, w Księdze Tobiasza czytamy o matce, która wita syna — jej gest jest jakby matczynym uzupełnieniem ojcowskiej miłości ukazanej w naszej przypowieści:Anna tymczasem wybiegła, rzuciła się synowi na szyję i zawołała do niego: „Ujrzałam cię, dziecko, teraz już mogę umrzeć”, i rozpłakała się (Tb 11,9). Po drugie, trzeba zauważyć, że pomimo mocno zarysowanej płaszczyzny emocjonalnej tej sceny, stary ojciec jest tutaj symbolem mędrca. Duchowa mądrość jest bliższa istocie miłości niż uczucia. Ojciec przebacza, bo wie doskonale, jaką syn musiał przebyć drogę, by móc wrócić do domu. Pozwolił mu odejść, potem czekał cierpliwie, a teraz przyjmuje bez słowa. Rozumie, bo być może sam w swej przeszłości odbył podobną wędrówkę... Przyjmuje, bo sercem rozumie, co tak naprawdę dokonało się w sercu syna...
Tak, ale te przypuszczenia nie są w żaden sposób potwierdzone w Ewangelii.
To prawda. Ale spróbuj odwołać się do własnego doświadczenia. Czy sądzisz, że tak pełną miłości i zrozumienia duchową mądrość można zdobyć inaczej, jak samemu błądząc, nawracając się i doświadczając przebaczenia? Czytając przypowieść, najczęściej utożsamiamy ojca z Bogiem. I słusznie... Ale jeśli ojciec jest figurą mędrca, czy nie znaczy to, że uosabia kogoś, kim i my mamy się stać? Czy wyzwaniem dla człowieka nie jest nauczenie się patrzenia na drugiego oczami Boga?
Racja...
W takim — na pierwszy rzut oka — poetyckim sformułowaniu kryje się sama proza życia... Bo patrzeć oczami Boga to uczyć się najtrudniejszej miłości. Potrafić uszanować wolność drugiego człowieka przede wszystkim wtedy, gdy bliska nam osoba popełnia oczywiste błędy. Umieć pogodzić się z myślą, że ten drugi czasem odchodzi i — mając w pamięci nasze własne odejścia — ufać Bogu, że mimo realnego ryzyka odejścia na zawsze, kiedyś powróci. Być obok cichą i nienarzucającą się obecnością. Czekać. Mieć nadzieję i modlić się. A kiedy ów drugi wróci, rozumieć sercem jego serce i — jeśli jest to prawdziwe nawrócenie — przyjąć go z radością. Patrzeć na drugą osobę oczami Boga to kochać ją miłością Boga Ojca.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |