Przypowieść o zagubionych synach

A co na to sama Ewangelia? Czy egzegeza Ojców nie jest zbyt duchowa i daleka od tekstu?

OK. To prawda, że tradycja patrystyczna sięga do argumentów, z którymi współczesna metoda historyczno-krytyczna pewnie by się nie zgodziła. Mimo to mam wrażenie, że Ojcowie nie zatracili najważniejszych intuicji, czego, niestety, nie można powiedzieć o wielu współczesnych podejściach. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa komentatorzy pochodzący z greckiej tradycji zwracali uwagę na fakt, że w słowach prośby syna: Daj mi to, co mi się należy (gr. to epibállon méros tēs ousías) pojawia się grecki termin ousía. To słowo pochodzi od czasownika einai, co znaczy być. Jest to słowo, po które chętnie sięgano w greckiej tradycji filozoficznej. Słowa syna właściwie można by przetłumaczyć: Ojcze, daj z tego, co jest albo: co stanowi istotę. W sensie potocznym — zauważa Fitzmyer — ousía faktycznie oznacza dobra materialne, a niekiedy posiadłości ziemskie (por. LXX Tob 14,13; 3Mch 3,28; Flawiusz Ant VII 5,5; Bell IV, 4,3). Ale, jak już powiedziałem, starożytni czytelnicy, wrażliwi na język wielkich myślicieli, za sensem historycznym słowa bez trudu dostrzegali znaczenie metaforyczne — chodzi tu o istotę, o najgłębszą część istnienia... Odchodząc z domu Ojca, niszczymy siebie samych, trwonimy i rozpraszamy naszą istotę.

Być w domu Ojca... OK. Ale czy to nie przeczy idei wolności? Czy syn nie miał prawa odejść?

Popatrz na to z innej strony. Jesteś kochany, czujesz się przyjęty jako osoba i wolny człowiek właśnie dlatego, że jest ktoś, kto cię przyjmuje — Ojciec. Twoja osobowość rozwija się i staje piękna dopiero wówczas, gdy świadomie wzrastasz w relacji z tym, któremu zawdzięczasz wszystko. Oczywiście relacja ojciec-syn przeniesiona na grunt teologii jest tylko sposobem językowego ujęcia pewnego aspektu Bożej rzeczywistości. W takich analogiach niepodobieństwo zawsze jest większe, niż podobieństwo. A jednak, czytając przypowieść w taki właśnie sposób, zaczynamy zdawać sobie sprawę, że człowiek nie jest w stanie osiągnąć zbawienia, pozostając w granicach swojej istoty (gr. ousía), lecz tylko poprzez łaskę Boga, gdyż istota człowieka (gr. ousía) jest relacyjna. A z drugiej strony... łaska Boga nie zastępuje wolności, lecz ją otwiera w taki sposób, że w człowieku rodzi się pragnienie Boga i Jego obecności. Jeśli wolność chcemy zrozumieć spoza tego fundamentalnego doświadczenia bycia synem Ojca, wówczas jawi się ona jako wolność robienia czegoś, czyli pokusa stanowienia o sobie i o swoim życiu. Jeżeli natomiast wolność definiujemy z wnętrza tego doświadczenia, wtedy nabiera ona kształtu wolności bycia — jest łaską przebywania w domu Ojca. Wybór pierwszej opcji doprowadził młodszego syna do skrajnej degradacji i wewnętrznej niewoli.

Skąd zatem się biorą pokusy? Dlaczego syn mimo wszystko postanowił odejść?

Bo wolność bycia zakłada pewne reguły gry: trzeba uznać autorytety, tradycje, pewne ograniczenia, a nawet zakazy, których nie wolno przekroczyć. Co więcej, dojrzała wolność bycia polega na utożsamieniu się z zasadami, które chronią istotę człowieka. W Jezusowej przypowieści byłyby to wszystkie zasady i powinności syna względem ojca. Czasem — owszem — pojawia się silna pokusa, by z nimi zerwać. A dzieje się tak zazwyczaj wtedy, gdy z pola naszego widzenia znika odniesienie do zarysowanego przed momentem doświadczenia bycia synem — poczucie naszej pierwotnej przynależności. Gdy nie sięgamy do niego jak do źródła, wówczas tracimy wewnętrzną orientację. Wówczas reguły przestają chronić relację, a stają się tylko zbędnym obciążeniem utrudniającym życie. W konsekwencji zrywamy z nimi i odchodzimy. Ale tak naprawdę dramat rozpoczyna się dużo wcześniej — w sercu człowieka.

Niedługo potem młodszy syn, zabrawszy wszystko, odjechał w dalekie strony” (Łk 15,13). Co się dzieje, gdy człowiek odchodzi?

Pobyt syna w dalekich stronach, czyli z dala od domu Ojca, ewangelista Łukasz opisuje jakby w czterech etapach. Pierwszy moment został oddany stwierdzeniem: I tam roztrwonił swój majątek, żyjąc rozrzutnie (Łk 15,13). Początkowo przez jakiś czas człowiek odnajduje w sobie zapasy siły duchowej, ale jest odcięty od źródła. Stąd następuje rozproszenie — syn trwoni wszystko, co wyniósł z domu Ojca.

Potem przychodzi czas głodu — etap drugi. Czy tak?

Tak. Nasze istnienie domaga się źródła. Sami dla siebie nie możemy nim być. Rodzący się głód człowiek karmi chwilowymi przyjemnościami: rozrywkami, nauką, robieniem kariery... Lecz głód daje znać o sobie coraz bardziej i wtedy człowiek zaczyna cierpieć niedostatek. Ostatecznie ucieka się do metod, które urągają ludzkiej godności. I to jest już trzeci etap — człowiek stacza się na dno. Tekst Ewangelii mówi: Poszedłi przystał do jednego z obywateli owej krainy, a ten posłałgo na swoje pola, żeby pasłświnie (Łk 15,15). Świnie są dla Żydów zwierzętami nieczystymi. Prawo głosi: Wieprz, ponieważ ma rozdzielone kopyto, ale nie przeżuwa — będzie dla was nieczysty (Kpł 11,7; por. Pwt 14,8). Pokarm, którym syn próbuje zaspokoić swój głód, niszczy jego godność, a tym samym jeszcze bardziej odcina go od jego religijnej i narodowej tradycji. W końcu jednak okazuje się, że i to nie zaspakaja jego głodu — nikt nie chce mu dłużej dawać strąków... To jest dno.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama