Słyszę dziś w Apokalipsie:
„Kościoła w Sardes napisz: (...) Znam twoje czyny: masz imię, które mówi, że żyjesz, a jesteś umarły. Stań się czujnym i umocnij resztę, która miała umrzeć, bo nie znalazłem twych czynów doskonałymi wobec mego Boga”. A potem do Kościoła w Laodycei: „Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust. Ty bowiem mówisz: „Jestem bogaty” i „wzbogaciłem się”, i „niczego mi nie potrzeba”, a nie wiesz, że to ty jesteś nieszczęsny i godzien litości, i biedny, i ślepy, i nagi”.
Straszna taka ślepota. Kiedy, jak Kościołowi w Sardes wydaje się komuś, że jest żywy, a tak naprawdę umarł. Nie reformować tu trzeba, bo trupa nie ma sensu reformować, ale pozwolić się ożywić przez nawrócenie. A chyba jeszcze gorzej, gdy za Kościołem w Laodycei powtarzamy, że jesteśmy bogaci, że niczego nam nie trzeba, bo świetnie wszystko zorganizowaliśmy. Tak naprawdę zaś jesteśmy w tym zorganizowaniu nieszczęśni, godni litości, biedni, ślepi i nadzy...
Strasznie jest się łudzić. Czego naprawdę Kościołowi, czyli nam trzeba? Nowych struktur? Raczej otworzyć drzwi Chrystusowi. Tak na serio. By mógł wejść i wieczerzać z nami...
Minęły wieki, a Bóg ciągle ma z nami te same problemy...