Rozgardiasz w Jerychu. Jezus, tłum i wołający za Jezusem niewidomy żebrak. „Rabbuni, żebym przejrzał” – prosi Jezusa, gdy w końcu udało mu się przed Nim stanąć. A Jezus, widząc jego wiarę, uzdrowił go.
Ów żebrak jest jednym z nielicznych żyjących dwa tysiące lat temu, o którym cokolwiek dziś wiemy. To Bartymeusz, syn Tymeusza – napisał Ewangelista. Jezus nie tylko przywrócił mu wzrok, ale dał mu też nieśmiertelną sławę. Taką, o której pomarzyć mógłby niejeden rzymski cesarz czy któraś ze sław bardziej współczesnego świata. O ich istnieniu, po wieku, dwóch, wiedzą już najczęściej tylko specjaliści od historii. Bartymeusza, syna Tymeusza, kojarzono przez wieki. I kojarzą do dziś miliony chrześcijan na całym świecie.
Ewangeliści najczęściej nie podawali imion tych, których Jezus uzdrowił. Dlaczego akurat jego imię znamy? Odpowiedź kryje się pewnie w tej lakonicznej wzmiance z końca tej historii. „Natychmiast przejrzał i szedł za Nim drogą” – czytamy. Poszedł za Jezusem „fizycznie”, wspiął się z Jerycha do Jerozolimy, gdzie ma miejsce kolejna scena Markowej Ewangelii? Możliwe. Być może jednak chodziło o coś więcej. Być może chodziło o to, że stał się odtąd jednym z uczniów Jezusa...
Nam Jezus też... no, może nie przywrócił, ale na pewno dał nam wzrok. Przez łaskę wiary udzielonej nam w sakramencie chrztu. My też widzimy. Widzimy, że kresem naszego życia jest nie grób, ale zmartwychwstanie. I dlatego, tak jak Bartymeusz, też idziemy za Jezusem. Wiedząc, że nasze imiona zapisane są w niebie.
Gdzie by nas droga za Nim nie poprowadziła, nawet jeśli do Jerozolimy, gdzie najpierw było „hosanna!”, a potem „ukrzyżuj Go!”, na pewno warto. Bo to jedyna droga prowadząca do życia.
Dodaj swój komentarz »