MANNA
to nazwa cudownego pokarmu Izraelitów podczas wędrówki przez pustynię. Biblia podaje ludową etymologię tego słowa, łącząc je ze zwrotem man-hu. W języku hebrajskim podobny jest on do zdania pytajnego ma hu, które znaczy „Co to jest?”. Etymologia ta, chociaż niedokładna z punktu widzenia filologicznego, była przyjęta już w czasach Nowego Testamentu. Jej świadectwem jest tłumaczenie starożytnego historyka żydowskiego Józefa Flawiusza: „Hebrajczycy nazywają ten pokarm manna, od słowa man, które w naszym języku jest wyrazem pytajnym, znaczącym: „Co to jest?” (Dawne dzieje Izraela, III, 32).
Inni interpretatorzy widzą w okrzyku Izraelitów wyraz zdziwienia. Wędrujący przez pustynię mogli znać ze słyszenia substancję spotykaną w krajach Półwyspu Arabskiego oraz na zachodnim wybrzeżu Półwyspu Synajskiego. Mann to krzew tamaryszkowy, z którego spływają słodkie krople. Kiedy Izraelici po raz pierwszy zobaczyli to, o czym dotąd tylko słyszeli, wobec ogromnej ilości tej substancji mogli pytać pełni zdziwienia i niepewności: „Czy to jest mann?”. Na podobieństwo między manną botaniczną a zjawiskiem opisanym w Biblii zwrócił uwagę także autor Dawnych dziejów Izraela.
Biblia nie przedstawia pojawienia się manny jako czegoś normalnego. Nie było to zjawisko naturalne, ale pokarm z nieba i dar nadprzyrodzony. Z jednej strony autor biblijny opisuje dokładnie jej wygląd i smak: „Manna zaś była podobna do nasion kolendra i miała wygląd bdelium. Ludzie wychodzili i zbierali ją, potem mełli w ręcznych młynkach albo tłukli w moździerzach. Gotowali ją w garnkach lub robili z niej podpłomyki; smak miała taki jak ciasto na oleju. Gdy nocą opadała rosa na obóz, opadała równocześnie i manna” (Lb 11,7-9). Z drugiej strony Mojżesz odsłania pełniejsze znaczenie tego daru w historii zbawienia Izraela, które jest dziełem Boga: „Utrapił cię, dał ci odczuć głód, żywił cię manną, której nie znałeś ani ty, ani twoi przodkowie, bo chciał ci dać poznać, że nie samym tylko chlebem żyje człowiek, ale człowiek żyje wszystkim, co pochodzi z ust Pana” (Pwt 8,3).
(za: Gość Niedzielny Nr 31/2003)