Dwa razy syn „zabiera się”.
Raz, gdy zabiera ojcu majątek. To zabieranie się ma w sobie coś z pychy i bezczelności. Bo raczej trudno mówić o chęci usamodzielnienia, pokazania że też coś potrafi. Choć młodszy i mniej doświadczony.
Drugi raz, gdy „zabiera się” ze swoją nędzą. Pycha topnieje. Bezczelność przeistacza się w wyrachowanie. Iluż najemników ma pod dostatkiem chleba… Zabrał się za swoje ego.
Jednego nie przewidział. Błysku w oczach wybiegającego na spotkanie ojca, pocałunku, pierścienia na palcu. A chciał tylko najeść się do syta.
Historia każdego z nas. Także moja. Dzięki Chrystusowi zawsze otrzymujemy od Ojca stokroć więcej, niż prosimy. Tysiąckroć więcej, niż na to zasługujemy. Nawet gdy „zabieramy się” nie z miłości, ale dla chleba.
Dodaj swój komentarz »