Zakłopotany perspektywą wieczności, spłoszony wielkością Krzyża... Potulnie żałujący grzechów, których nie dostrzega... Karmiony obietnicami, które za wielkie, o które mu nie chodzi... Oto ty, Adamie. Oto ty.
Człowiek, osobnik, przedstawiciel dominującego gatunku, jedna iluś miliardowa kopia tego samego wzorca. Obiekt statystyczny, element docelowy planowania ekonomicznego, przedmiot zabiegów socjotechników, pole na razie nieśmiałych eksperymentów genetycznych... Posiadacz limitowanej wolności, złudnych praw, wmówionych potrzeb, niepotrzebnych lęków. Cząsteczka wielkiej zbiorowości zauważalna tylko dla najbliżej położonych cząsteczek, tych z którymi się zderza. Identyfikowana numerem i w pełni zastępowalna... Na zbliżeniu jednostka, istota żywa, stworzenie ulepione z prochu ziemi i postawione w pośrodku trudnego świata. Skonstruowane w dziwny sposób, niemal wewnętrznie sprzeczne, zdawałoby się z definicji skazane na klęskę. Jakieś zarazem za duże i za małe. Okruch materii organicznej słaby nieusuwalną słabością, wolny dopóki nie używa wolności, ufny na sposób idolatryczny, ale obdarzony zalążkiem ducha, co wszystko zmienia. Ten duch ulotny, dyskretny, nie narzucający się, uśpiony, gdy raz się ocknie, nie spocznie, póki go nie zgodzi z samym sobą. W ten sposób prowadzi to stworzenie na spotkanie z jego Bogiem - teraz, za życia. Gdyby ono nie było słabe, nie byłoby materii dla tego Spotkania, gdyby ono nie było wolne, nie byłoby przestrzeni, w której się dokona, gdyby nie było zdolne do ufności, nie istniałaby sama jego możliwość... A przecież to tylko robaczek w skali świata. Trzcina myśląca i wrzaskliwa. Do końca ufna, że odkryje taki sposób budowania, iż wieża Babel się nie rozsypie. Ciągle mająca nadzieję, że to tylko kwestia dobrego pomysłu i że ta wielka chwila dla niego nadejdzie. Z tego powodu z dnia na dzień odkłada myśl o powrocie... Nie na zawsze, nie, ale nie w tej chwili... Przed Transcendencją chowa się za błyskotliwym dowcipem. Siniaki leczy okładami ze sloganów o pamięci ludzkości. Niepewność kamufluje rosnącą siłą głosu... I mchem porasta... W gruncie rzeczy mizerota - głodny, gdy spóźni się posiłek, nieruchawy, gdy zabraknie godziny snu, przygnębiony, gdy nadciąga deszcz... Niespokojny, gdy musi wybierać... Nieswój, gdy pomyśli, że może już niedługo... Zakłopotany perspektywą wieczności, spłoszony wielkością Krzyża... Potulnie żałujący grzechów, których nie dostrzega... Karmiony obietnicami, które za wielkie, o które mu nie chodzi... Oto ty, Adamie. Oto ty.
Spis treści na następnej stronie
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |