Ani jedna jota...

Zakłopotany perspektywą wieczności, spłoszony wielkością Krzyża... Potulnie żałujący grzechów, których nie dostrzega... Karmiony obietnicami, które za wiel­kie, o które mu nie chodzi... Oto ty, Adamie. Oto ty.

Każda też najdrob­niejsza, najmniej istotna decyzja jest równoznaczna z rezyg­nacją ze wszystkich innych rozwiązań możliwych do przyjęcia w danym momencie. Jednak nie o takie, tkwiące w naturze świata marnotrawstwo, chodzi w przypowieści. Tutaj rzecz jest o tym, co w nas pierwotne, co indywidualnie otrzymali­śmy od Ojca: o pierwotny kształt naszej słabości, miejsca oso­bistej wolności, zalążek ufności. To właśnie mamy „roztrwo­nić" w toku życia. Ten embrion naszej indywidualności. Z tego „miejsca" startując, mamy ruszyć w dalekie strony, mamy do­świadczyć życia, zasmakować go, ale i pozwolić się mu potur­bować, a w toku tych doświadczeń odkrywać dla siebie nowe jakości bycia (nowe kształty swej słabości, wolności i ufności) po to, by w trakcie tej pasjonującej przygody w pełnej swobo­dzie i świadomie móc zadecydować o powrocie do domu Ojca. Mamy więc roztrwonić wszystko, co otrzymaliśmy na wstę­pie, tę część majątku, która na nas przypadła, by zaznawszy wielorakości życia i wejrzawszy w siebie, zatęsknić za domem Ojca. Wychwalajmy to błogosławione marnotrawstwo, które jest najwłaściwszą odpowiedzią na niesłychaną rozrzutność samego Boga, z jaką zaplanował nasz los. Nieważne, jak bar­dzo odpychająco brzmi to słowo: marnotrawstwo jest odpo­wiedzią, której On od nas oczekuje, której wypatruje. Ono sprawia, że odnajdujemy drogę do Domu.

Syn marnotrawny opuszcza rodzicielski dom, nie wie­dząc, że ta podróż pozwoli mu rozpoznać i zaakceptować siebie. Pozbawiony ochrony, jaką tu miał, pozna rzeczywiste granice swych możliwości i istotę złudzeń na własny temat. Pozna miarę swego buntu przeciw Ojcu (zgrzeszyłem wzglę­dem ciebie). Im gruntowniej wniknie w siebie, im prawdziw­szy będzie wynik jego poznania, tym gwałtowniej zatęskni do powrotu, to znaczy do siebie, jakim jest. To właśnie oznacza jego powrót do domu ojca: zgodę na siebie, jakim uczynił go Stwórca, a ściślej: przyznanie Stwórcy prawa do decydowa­nia o tym, jakim będzie. Wąż tak łatwo namówił niewiastę do złamania zakazu, bo przekonał ją, że podlega ograniczeniom, na które może nie wyrazić zgody. Że powinna z Bogiem zawalczyć o więcej dla siebie, sama być jak Bóg. Jej decyzja, by być kimś innym, np. dysponować inną niż taka, jaką od Niego otrzymała, wolnością, jest właściwym początkiem wygnania - odejścia w dalekie strony z domu Ojca. Trzeba zaprzeczyć tej decyzji, by zacząć się posuwać w odwrotnym kierunku.

U rdzenia człowieczej natury, w obrębie jej, jak to tu okre­ślono, potrójnego fundamentu dokonuje się nasze odejście i nasz powrót. Odchodzimy w dalekie strony, gdy nie akcep­tujemy własnej słabości i nie godzimy się na słabość jako taką, gdy nam ona uwłacza i przeszkadza. Gdy czujemy się poniżeni i opresjonowani z powodu zbyt ciasnego obszaru dostępnej nam wolności i gdy powodowani tymi odczuciami i serią złudzeń odmawiamy Stwórcy ufności. Powracamy, gdy przyjrzawszy się sobie w lustrze świata, pokiereszowani, ale w prawdzie, wyzbywszy się złudzeń, zgodzeni wewnętrznie i pogodzeni z Ojcem, radośnie padamy w Jego objęcia.

W przypowieści o synu marnotrawnym życie ludzkie zo­staje przyrównane do wędrówki, która zaczyna się tuż za progiem domu Ojca i w nim ma swój kres. Bardzo podobny obraz wyłania się z tekstów starotestamentalnych. W to­ku tej wędrówki - to także dostrzegają natchnieni pisarze Starego Testamentu - każdy marnotrawi wiele z tego, czym dysponował na początku. Przebieg romansu Samsona i Dalily, charakterystyczna nuta melancholii w pamiętniku Tobiasza są tego faktu odbiciem. Są też wyrazem docenienia wartoś­ciowości tego pierwotnego wyposażenia człowieka. Jednak przypowieści Jezusa zawdzięczamy swoiste zbalansowanie tego obrazu. U Niego ta wędrówka ma dwa rozłączne etapy i wyraźnie zaznaczony moment zwrotu. Odbywa się po dwóch porównywalnie długich drogach, bo żeby odejść i wrócić trze­ba przebyć dwa razy ten sam lub zbliżony odcinek drogi. A to w języku symbolicznym oznacza, że obie trasy są w pewien sposób równowarte i równoważne. Oznacza, że nie da się wrócić do Ojca, nie uciekłszy wpierw od Niego w wir życia, to znaczy nie zmierzywszy się ze sobą, swoimi ograniczeniami w realiach świata. Tylko w ten sposób - przez afirmację ma­terii życia, a nie aseptyczną izolację od niego - można odkryć powód swego jednostkowego buntu przeciw Stwórcy i tylko tam można poznać smak tęsknoty za Nim. To w żadnym razie nie stanowi wezwania do zgody na byle jakie, niemoralne al­bo amoralne życie. Dekalog nie przestaje być drogowskazem, a grzech pozostaje grzechem ze wszystkimi swoimi konse­kwencjami, ale żeby być rozpoznanym i uznanym, nie może dryfować w pustce niezrealizowanego człowieczeństwa, bo w niej nie ma dla niego miary. Grzech jest w niej tylko pozycją z katalogu, a żal rytualną powinnością. W ten sposób nie do­ciera się do „zakrętu".
 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama