Co jest prawdziwą miłością, a co nią nie jest? Warto czasem powiedzieć „sprawdzam”.
Z cyklu „Największa jest miłość”
na podstawie Pawłowego Hymnu o miłości
Pyszałek ma w sobie coś z balonu, prawda? Jest jak balon nadęty i z byle powodu, jak balon przy lekkim podmuchu, łatwo się unosi. Ale wystarczy tknąć go szpilką prawdy: cała ta jego nadęta okazałość z hukiem znika i zostaje... No, nie jak w przypadku balonu kawałek rozdartej, nikomu niepotrzebnej gumy, bo przecież nawet upokorzony pyszałek to ciągle nie śmieć, a człowiek. Ale na pewno z całej tej rzekomej wielkości pyszałka nic nie zostaje. A wielki to może jest już tylko śmiech tych, którzy na jego zarozumialstwie się poznali.
Miłość nie unosi się pychą – przetłumaczono ten fragment Pawłowego hymnu o miłości w Biblii Tysiąclecia, w Biblii Poznańskiej i w tłumaczeniu ekumenicznym. Wyłamał się tłumacz Biblii Paulistów, który użył zwrotu, że miłość „nie jest zarozumiała”. Bardziej dosłownie może byłoby, że „nie jest chełpliwa ani nie nadęta”. Sens jednak ciągle pozostaje ten sam. Chodzi o zarozumiałe i nadęte wynoszenie się nad innych. Obrazowe „unoszenie się pychą” chyba najlepiej tę postawę oddaje. A jest ona sprzeczna z postawą autentycznej miłości.
Pyszna i zarozumiała miłość? To sprzeczność. Jak rzekoma miłość ojca systematycznie deprecjonującego wartość osiągnięć dziecka, by ciągle czuć się tym ważniejszym i lepszym. Jak rzekoma miłość męża/żony, gdy liczy się tylko, czego on/ona chce, a czego chce druga strona liczy się tylko wtedy, gdy zgodne jest z pragnieniem samoluba. Gdyby raz miało być inaczej – jest unoszenie się. I pół biedy, jeśli tylko foch. Czasem samolubne przypisywanie drugiej stronie całego zła tego świata, a bywa że i obelgi czy wyzwiska. Wszak pyszałek, jak niesiony wiatrem balon, nie ma hamulców. Niesie go urażona duma, poczucie rzekomej krzywdy i parę innych. I nie powściąga rozum…
Tak bywa i w relacjach pozarodzinnych, gdy chodzi o to, co nazywamy miłością bliźniego. Ot, w pracy. Raczej nie ma tam deklaracji „kocham”. Ale bywa fałszywe przeświadczenie, że jestem wobec innych w porządku, że jestem świetnym pracownikiem, dbam o wspólne, że leży mi na sercu dobro firmy. Tak naprawdę zaś jest zarozumiałość. Wiem lepiej, choć moja wiedza to tylko pełna dziur teoria, a mający w danej kwestii doświadczenie mówią mi, że się mylę. Wiem lepiej, więc za plecami współpracowników idę do mało zorientowanego w sprawach nadszefa i roztaczam przed nim swoje wizje, w których zawsze pojawia się jedno: ja na kierownika. Wiem lepiej, więc dajcie mi ludzi i pieniądze, a JA to zrobię. Przy okazji trzeba oczywiście tego czy innego psychicznie poturbować, a może nawet zwolnić, ale dla dobra firmy… Końcem takiej postawy jest unoszący się balon. Jeśli się uda – jest niby powód. Jeśli się nie uda – balon wznosi się hojnie obsypując oskarżeniami o niepowodzenie innych…
Kocham, ale do wyższych rzeczy jestem stworzony i te proste prace, którymi trzeba się zająć, powinien wykonać ktoś inny. No bo przecież nie ja. Zróbcie to sami, bo mój czas jest zbyt cenny, by go marnować na takie drobiazgi…
A prawdziwa miłość? Ona ma taką fantazję, że nie boi się chodzić po błocie, zostać opluta i prędzej niż dochodzić swojego machnie ręką (parafraza słów pewnej piosenki). Ona jest pokorna. Ona, jak Jezus, myje uczniom nogi. I nie waha się dla dobra innych poświęcić swoje życie. Niekoniecznie zaraz, w jednej chwili. Kropla kropli tracąc je w służbie dla bliźnich.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |