Miłość nie zazdrości

Co jest prawdziwą miłością, a co nią nie jest? Warto czasem powiedzieć „sprawdzam”.

Z cyklu Największa jest miłość”
na podstawie Pawłowego Hymnu o miłości

Mówi się czasem – mając na myśli miłość oblubieńczą – że miłość bez zazdrości nie jest prawdziwa. Mówi się. Ale to nieprawda. No, może, jeśli jest jej odrobinka. Szczypta w wielkim garze. Minimalny jej nadmiar czyni już tę relację trudną. Jeśli jest jej znacznie za dużo – całkiem niestrawną. Zazdrość po prostu niszczy miłość…

No, chyba że rozumiemy ją tak, jak autorzy biblijni rozumieli zazdrosną miłość Boga. Posługując się tym antropomorfizmem chcieli uświadomić Izraelowi, że Bogu nie jest obojętne to, że składają ofiary obcym bogom; że czyniąc tak pobudzają Boga do gniewu. Nie o urażona dumę Boga jednak chodziło, ale o szczęście Izraela. Jeśli zapomnisz o swoim Bogu – mówili prorocy – to On, zgodnie z tym co zapowiedział, gdyśmy zawierali z Nim przymierze, przestanie się troszczyć o nas. A wtedy….

Zwróćmy jednak uwagę na językowy drobiazg. W sumie nie chodzi o to, czy miłość może być zazdrosna, prawda? Chodzi o to, że miłość nie zazdrości. Nie jaka jest, ale co robi. Właściwie czego nie robi. Różnica niby niewielka, ale w rozumieniu sprawy chyba jednak znacząca.

Pisząc w 13 rozdziale swojego pierwszego Listu do Koryntian że miłość nie zazdrości, święty Paweł nie miał zapewne na myśli uczuć. Raczej pewną postawę. Wynikającą nieraz z uczucia zazdrości, ale wcale z nią nie tożsamą. Ukłucie serca – tak można chyba określić uczucie zazdrości – nie jest żadnym złem. To tylko uczucie; przychodzi, jak każde, niezależnie od tego, czy człowiek tego chce czynie. Istotne tylko jest, co człowiek z tym uczuciem robi. Czy potrafi je zignorować, zlekceważyć, machnąć ręką. I dalej kochać. Albo czy idzie za tym tym podszeptem serca. I wtedy zaczyna się destrukcja.

Nie, uczucie zazdrości to jeszcze nic. Ale gdy człowiek zamiast je odrzucić zaczyna się w nim zanurzać, pielęgnuje je i karmi…. Pielęgnowanie uczucie zazdrości jest jak smarowanie tarczy hamulca. Gdy trzeba go będzie użyć – nie zadziała. Podobnie z człowiekiem ogarniętym zazdrością. Gdy będzie trzeba – nie wyhamuje. Być może nic wielkiego się nie stanie. Jak nie zawsze źle działający hamulec doprowadza do wielkiej tragedii. Ot, drobne złośliwości, uszczypliwości, jakaś niecna sugestia w towarzystwie. Z czasem może jednak zrobić się znacznie gorzej.

Czy ojciec, kochający syna, może być zazdrosny? Łatwo to sobie wyobrazić. Ojca, który widząc, że syn odnosi sukcesy, nie chwali, ale zawsze znajdzie dziurę w całym. Że jeszcze za mało, że jeszcze nie tak, że po co w ogóle to czy tamto, zająłby się czymś poważniejszym. Ojca, który tak naprawdę sukcesy syna traktuje jako zagrożenie. Bo on takich sukcesów nie osiągał. Bo on nie potrafi tego co syn. Zamiast się cieszyć sukcesami syna – porównuje się z nim. A nie mogąc mu w tym czy innym dorównać, deprecjonuje jego wartość. Nie może przecież – właśnie z powodu zazdrości – przyznać, że syn zaczyna być od niego lepszy.

A zazdrość w pracy? Także w Kościele? Zazdrość przeciwna miłości bliźniego? Nie jest lepszy ode mnie, ba, może nawet gorszy, a awansował – myśli ktoś czasem. Jeszcze nic takiego. Może przecież mieć rację. Robi się gorzej, gdy ów ktoś daje się zazdrości opanować. Gdy w towarzystwie wypowie pod adresem awansowanego tę czy inną kąśliwą uwagę, tu wyśmieje, tam skrytykuje. Dla dobra instytucji oczywiście. Troska w czystej postaci. A potem, być może, nie mogąc ścierpieć tej sytuacji, zaczyna urabiać otoczenie, że ten awans to pomyłka, że ten się nie nadaje. Wyrabia się odpowiednia opinia, robi się atmosfera…. Potem można posunąć się jeszcze dalej: można pójść na rozmowę z przełożonym. Nie, niekoniecznie zaraz kłamać: przecież nieraz wystarczy tylko lekko podbarwić…

To nie jest miłość. Miłość nie zazdrości. Miłość jest bezinteresowna. Po prostu. A jeśli bezinteresowna nie jest, jeśli jest zapatrzona w siebie, nie jest miłością, a egoizmem.

«« | « | 1 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg