Co znaczą deklaracje? Co znaczą puste gesty? Liczy się to, jaki naprawdę jestem.
Z cyklu "W górę serca! Bóg z nami!"
Kim jest dla mnie Jezus? To pytanie każdy wierzący słyszał chyba dość często. Przecież od odpowiedzi na nie – tak wielu twierdzi –zależy to, jakim jestem chrześcijaninem. Święty Jan w drugiej części swojej Ewangelii odpowiada na pytanie zadane odwrotnie: kim jest uczeń dla Mistrza; kim ja jestem dla Jezusa. Od odpowiedzi na to pytanie zależy chyba jeszcze więcej. Przecież gdybym był dla Boga zabawką, gdybym był dla Niego krnąbrnym niewolnikiem, którego trzeba ciągle przywoływać do porządku... Czy wieczność z tak traktującym mnie Bogiem mogłaby być szczęśliwa? Po co życie wieczne w wiecznym poniżeniu? Czy nie lepiej, by z chwilą śmierci bezpowrotnie się skończyło? Dylemat męczący; wątpliwość, przed którą wcześniej czy później staje chyba każdy chrześcijanin. Opowieść Ewangelisty Jana o Ostatniej Wieczerzy zawiera odpowiedzi na te dylematy i wątpliwości. Płaczącym przynosi ukojenie, wątpiącym – pokrzepienie. Ale powoli, bez pośpiechu, by zauważyć też niby drobiazgi, które jednak więcej mówią o sprawie niż jedno, nawet najcelniej trafiające w sedno zdanie.
Noc przed świętem paschy, uroczyste spotkanie Nauczyciela i uczniów. Pisze święty Jan, że kiedy Wieczerza już się rozpoczęła, Jezus wstał od stołu, zdjął szaty i zabrał się za czynność, którą w takich sytuacjach powinien wykonać sługa albo niewolnik: zaczął myć uczniom nogi. Wszystkim, także zdrajcy Judaszowi. Piotra, który się wzbrania, widząc w tym geście rzecz zupełnie nie przystającą do jego wyobrażeń o Mistrzu, przekonuje, że tak właśnie trzeba. A potem tłumaczy. Że chciał dać im w ten sposób przykład, by i oni wobec siebie nawzajem postępowali podobnie. Bo przecież skoro On, Nauczyciel i Pan, nie uważał tego za coś uwłaczającego jego godności, to i ich godności nigdy coś takiego nie umniejszy. Zaś chwilę później, już po wyjściu Judasza, powie o nowym przykazaniu, które im daje: by się miłowali, jak On ich umiłował. Tak, Jezus pokazuje, że przyszedł im służyć. W nim Bóg jawi się jako ten, który człowiekowi służy.
„Panie, Ty chcesz mi umyć nogi? (...) Nie, nigdy mi nie będziesz nóg umywał” – chcielibyśmy pewnie w podobnej sytuacji powtórzyć za Piotrem. Przecież On jest Panem, my – Jego stworzeniem, ledwie gliną w ręku Garncarza, prochem i pyłem wobec Niego! Od biedy moglibyśmy się jeszcze zgodzić, że to tylko na pokaz, że chciał dać nam przykład, jak wobec siebie powinniśmy postępować! Ale nie, to nie tylko przykład, nie jakaś pokazówka. Za chwilę powie, że powinniśmy się miłować tak, jak On nas umiłował. Gdyby Jego miłość ku nam była tylko pustym gestem, za którym kryłoby się panoszenie, jak mógłby siebie samego stawiać nam za przykład? Wtedy i nasze deklaracje o potrzebie miłości wobec bliźnich można by wypełniać nie miłością autentyczną, ale pustymi, ceremonialnymi gestami. Ale nie, on naprawdę kocha swoich uczniów, Jemu naprawdę na nich zależy. A gest umycia im nóg jest na pokaz tylko w tym sensie, by słowne deklaracje poparte zostały czynem. Kocham was, zależy mi na was. Da temu Jezus wyraz jeszcze raz, już po swoim zmartwychwstaniu, nad Jeziorem Galilejskim, gdy własnoręcznie przygotuje uczniom śniadanie. On, choć jest Bogiem, nie chce stwarzać dystansu. Traktuje swoich uczniów tak, jakby był jednym z nich. I to niekoniecznie w tym gronie najważniejszym, któremu wszyscy zawsze muszą usługiwać... Wielki Bóg, a jednocześnie prawdziwy przyjaciel.
Umycie uczniom nóg i przygotowanie śniadania nad Jeziorem Galilejskim można by potraktować jako niewiele znaczące drobiazgi, gdyby w międzyczasie nie wydarzyło się coś ważniejszego. Uczniowie zobaczyli Go poniżanego, popychanego, policzkowanego, oplutego, ubiczowanego, z cierniową koroną na głowie i w końcu ukrzyżowanego. Przynajmniej niektórych z nich przeraziło to do tego stopnia, że w Niego zwątpili. Ale apostoł stojący pod krzyżem i patrzący na zabitego Jezusa zrozumiał: On przyjął to wszystko dla nas i za nas; On umarł, abyśmy my mieli życie. Jak baranek paschalny zabity dla uratowania pierworodnych w Egipcie, tak On zabity został, by ci, którzy w Niego uwierzą, uratowani zostali od śmierci wiecznej. On przez swoją śmierć otworzył nam źródło wody dającej w chrzcie życie wieczne, On otworzył dla nas źródło Eucharystii, w której przyjmujemy pokarm na życie wieczne... Jego miłość ku nam to nie próżne deklaracje i puste gesty, ale miłość prawdziwa, autentyczna, wyrażająca się w tym wszystkim, co dla nas zrobił. I wtedy, gdy jak sługa umył swoim uczniom nogi, i wtedy, gdy w ofierze za swoich poświęcił samego siebie. To miłość prawdziwa. Bo wyrażająca się w służbie.
Taki wobec wierzących w Niego jest Jezus, taki wobec nas jest Bóg. Jemu na nas zależy. Naprawdę. Jednocześnie ta Jego postawa wobec uczniów jest wezwaniem, byśmy i my nie zatrzymywali się na słowach o miłości, ale kochali prawdziwie - służąc. Nie ma większego znaczenia, ile ciepłych słów wypowiesz pod adresem ludzi żyjących na tyle daleko od ciebie, że nie będą mogli w potrzebie zapukać w twoje drzwi. Nie ma większego znaczenia, gdy w pustym geście umyjesz nieznajomemu nogi. Ważne jak odnosisz się do tych, których faktycznie masz obok siebie. Czy ich potrafisz kochać. Czy dla nich masz czas i serce. Czy umiesz, zdejmując szaty swojej dumy i piastowanych godności, im właśnie, jak sługa, umyć nogi. Po tym poznaje się prawdziwych uczniów Jezusa.
Być chrześcijaninem to dostąpić zaszczytu zaproszenia do grona uczniów Jezusa. On, choć jest Nauczycielem i Panem, nie oczekuje hołdów, a swoim bliskim służy. Gdy świat czasem zdaje się walić na głowę, warto pamiętać, że to nie jest kara. Przecież Jezus umył nogi i próbującemu Go strofować Piotrowi, i zdecydowanemu na zdradę Judaszowi. To raczej zaproszenie, by razem z Jezusem pójść Jego drogą. Drogą, której końcem jest zmartwychwstanie i życie wieczne.
Zobacz też:
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |