Nie ma co biadolić. Nie do nieprawości będzie należało ostatnie słowo.
Głos z nieba czyli – jak pisałem – najpewniej głos Boga. Jak w teofanii na Jordanem... Albo głos kogoś działającego w Jego imieniu. Każe Janowi wziąć z ręki anioła księgę (książeczkę) i ją zjeść....
Co to za mały zwój, książeczka? A może księga? Zdania egzegetów są tu podzielone. Jedni uważają, że mimo użytego w oryginalnym tekście zdrobnienia (i tak to też przetłumaczono na polski) to ta sama księga, której pieczęcie otworzył Baranek (Ap 5), że słów tych użyto zamiennie. W takim wypadku sens sceny byłby taki, że Jan ma przyswoiwszy sobie treść tej księgi z jej perspektywy patrzyć na to, co dzieje się w świecie. Inni z kolei uważają, że to nie przypadkowy dobór słów; że użycie zdrobnienia oznacza, że to księga różna od tej z piątego rozdziału Apokalipsy. Jak więc? Nie ważąc się na autorytatywne rozstrzygniecie tego dylematu skłaniałbym się raczej ku tej drugiej tezie. Co w tej książeczce w takim razie jest, jaką zawiera treść?
Zwróćmy najpierw uwagę, że jest to „książeczka”. Czyli coś mniejszego niż księga, i to – jak czytaliśmy w piątym rozdziale – zwój zapisany nietypowo, z obu stron, czyli zawierający wiele treści. Ta książeczka zawiera zdecydowanie mniej treści. I nie ma podstaw, by przypuszczać, że to „skrócona wersja” tej wielkiej, zawierającej wytłumaczenie losów świata. Dalej, zauważmy też, co się dzieje: głos z nieba każe Janowi podejść i wziąć tę książeczkę z ręki anioła. Ten z kolei każe Janowi ją... zjeść. Dziwaczne?
To wyraźne nawiązanie do sceny z drugiego i trzeciego rozdziału Księgi Ezechiela. Tam też Bóg każe prorokowi zjeść księgę, zapisaną z obu stron (!), w której opisane były były „narzekania, wzdychania i biadania” (Ez 2,10). Co ciekawe jednak, gdy prorok ją zjadł, w jego ustach stała się słodka jak miód. Mimo że zawierała gorzkie przecież treści. Paradoks? Chyba nie. Prorok ma wygnańcom w Babilonii głosić Boże słowo (Ez 3,11). Trudne słowo, bolesne orędzie o ich winie. Zjedzenie książeczki to obrazowe przedstawienie tego, że prorok ma sobie to trudne Boże słowo, pełne skargi na jego lud, dobrze przyswoić. Ma stać się ono niejako częścią jego samego. Ale choć to słowo trudne, to jednak ostatecznie niosące też nadzieję. Na naprawę teraz zniszczonego, na nowe, lepsze dni. Stąd ta słodycz: Bóg nie zapomniał, Bóg nie rozgniewał się na zawsze na swój lud.
W scenie Apokalipsy jest podobnie: Jan ma dobrze przyswoić sobie zawartość tej książeczki; ma stać się ona niejako częścią niego samego. W jego ustach też staje się ona słodka jak miód. Możemy więc przypuszczać, że to nowe Boże orędzie, jakaś nowa Boża nadzieja. Nietrudno skojarzyć: chodzi o Dobrą Nowinę, o Ewangelię. Dlaczego jednak wnętrzności Jana po jej zjedzeniu napełniają się goryczą? Najpewniej chodzi o fakt, że ta Boża Dobra Nowina o Jezusie Chrystusie i wysłużonym dla każdego, kto w Niego wierzy zbawieniu, będzie przez wielu odrzucana i wyśmiewana, a jej głosicieli będą spotykały różnorakie nieprzyjemności, szykany czy wręcz prześladowania.
Słodko - gorzka jest Ewangelia. Bo daje wielką nadzieję, a jednocześnie przynosi ból. Ból spowodowany nie tylko owymi nieprzyjemnościami, szykanami czy prześladowaniami, ale też świadomością, że tak wielu ludzi to Boże orędzie odrzuca i zdaje się zmierzać ku wiecznemu potępieniu....
Naciągane? Potwierdzeniem, że owa mała książeczka to orędzie Ewangelii, prosta Dobra Nowina sprzed pustego grobu Jezusa, jest ostatnie zdanie tej części wizji Jana. Tylko...
Na polski tłumaczone jest ono mniej więcej tak (Biblia Tysiąclecia, Poznańska, Paulistów, Warszawsko-Praska, Ekumeniczna), że Jan ma prorokować „o ludach, narodach, językach i o wielu królach”. Tymczasem w greckim oryginale – przepraszam, nie jestem przecież specjalistą od biblijnej greki – nie ma jednak miejscownika (ten język nie ma takiego przypadku). Jest dativus, celownik. Dosłownie, choć całkiem nie po polsku, byłoby „prorokować nad (!) ludom, językom i wielu królom”. W tłumaczeniu „Biblii pierwszego Kościoła” jest chyba lepiej, zamiast miejscownika użyto narzędnika (którego też w grece nie ma): „znowu masz zacząć prorokować nad ludami i narodami i językami i wielu królującymi”. Czyli chodzi o prorokowanie, nauczanie, głoszenie Ewangelii całemu światu. Także władcom. Dziś powiedzielibyśmy różnej proweniencji władcom. I demokratycznym i samozwańczym. Głoszenie Dobrej Nowiny, ale przecież zawierającej też tę gorzką prawdę, że odrzucającym Chrystusa grozi surowy sąd...
Otucha na dziś
Świat oszalał, świat zmierza ku zagładzie; gdzie w tym wszystkim jest Chrystus? Gdzie nasze nadzieje na zapanowanie Jego królestwa? Słuchając dziś różnorakich narzekań dotyczących stanu wiary w Chrystusa na naszym kontynencie i w naszym kraju (bo przecież nie w całym świecie) można odnieść wrażenie, że wypowiadający te opinie tracą.... no, może nie wiarę w Chrystusa, ale pokładaną w Nim nadzieję chyba już tak. Tymczasem to nie Chrystus zawodzi: to nasze oczekiwania dotyczące tego, że dzięki naszemu głoszeniu cały świat stanie się chrześcijański, są chyba jednak trochę na wyrost. Chrystus Apokalipsy nie obiecuje, że uda nam się zawojować świat. Zapowiedział, że nieraz będzie nam na tym świecie z naszym chrześcijaństwem trudno. Być może właśnie dziś też jest takie „teraz”; teraz też jest trudno; trudniej niż paręnaście lat temu. Cóż, tak bywa. Nie trzeba załamywać rąk i biadolić. Do znudzenia trzeba chyba powtarzać: Bóg wie co robi, trzyma rękę na pulsie. Nic, co dzieje się dziś w świecie nie przekreśla jego planów. Przeciwnie: wszystkie, nawet największe ludzkie podłości, w te Jego plany są wpisane. On potrafi takie sprawy dobrze rozegrać.
Dziesiąty rozdział Apokalipsy uczy nas, że nieprawość nie zwycięży. Że kiedy przyjdzie odpowiedni czas zabrzmi siódma trąba. I nadejdzie chwila, w której „misterium Boga się dokona”. Z taką świadomością łatwiej chyba znosić patrzenie na szaleństwa dzisiejszego świata. To się z całą pewnością skończy. Nawet jeśli dziś nie zawsze rozumiemy, czemu Bóg na to czy inne pozwala, czemu zdaje się nie reagować, przymykać oczy na wielkie zło. A nasze zadanie w tym wszystkim? Zjeść Ewangelię. Przyswoić ja sobie tak, by stała się częścią nas samych. I prorokować „nad ludami i narodami i językami i wielu królującymi”. Nauczać, zwłaszcza świadectwem własnego życia, wszystkich; wszystkie narody i każdego pojedynczego człowieka. By Ewangelia, mimo tych wszystkich oporów, przeniknęła wszystko. Nasze rodziny, nasze miejsca pracy, naszą politykę. I nasze codzienne wybory. Że mało sukcesów, a wręcz regresy? W dzień, gdy „misterium Boga się dokona” spojrzymy na to pewnie inaczej.
		
			aktualna ocena |   |
			głosujących |   |
		
		
			
 Ocena |
			bardzo słabe |
			słabe |
			średnie |
			dobre |
			super |