Czytam dalej z Kościołem początek Księgi Rodzaju... Grzech wszystko zniszczył. Skończył idyllę Edenu. W życie Adama i Ewy wkradł się niepokój – wcześniej nadzy, zrobili sobie opaski. W Bogu przestali widzieć przyjaciela – schowali się przed Nim. No i dla siebie przestali być przyjaciółmi. „Niewiasta, którą postawiłeś przy mnie, dała mi owoc z tego drzewa i zjadłem” – tłumaczył się Adam. Podły sposób na wybielanie swojego postępowania.
A potem Bóg zawyrokował o innych jeszcze dolegliwościach, jakie człowiek odtąd będzie przeżywał: bóle związane z rodzeniem, będące synonimem wszelakich cierpień, panowanie mężczyzny nad kobietą (ona zapanowała nad nim, teraz na odwrót), konieczność zdobywania pożywienia w pocie czoła, no i w końcu śmierć. Śmierć, którą pierwszy raz zobaczyli, gdy ich syn, Kain, zabił innego ich syna, Abla.
By zło nie utrwaliło się w człowieku na zawsze, ale by mógł, bo wyleczeniu się, odzyskać swoją pierwotną szczęśliwość, Bóg wygnał człowieka z Edenu, a na jego straży postawił archanioła ze lśniącym mieczem. Tak, człowiek nie da rady wrócić do Edenu. Sam nie jest w stanie odzyskać szczęścia, które stracił. Ale Bóg nie przestał się o Adama i Ewę niego troszczyć. Na drogę wygnania dał im porządne odzienie. Bo przecież, mimo grzechu, nie przestali być Jego ukochanym stworzeniem...
I o nas, jakbyśmy daleko nie uciekli, Bóg nie przestaje się troszczyć.
Dodaj swój komentarz »