Takie czy inne środowisko w którym żyjesz wcale nie determinuje twoich wyborów.
Dołączyły jednak w ostatnich dekadach do panteonu „nieświętej czwórcy”, dobrze sprawdzonym wzorem pogaństwa chętnie uzupełniającego poczet bóstw, także i bożki politycznej poprawności: egocentryzm, „tolerancjonizm” (tolerować trzeba wszystkich, z wyjątkiem tych, którzy naszym zdaniem nie tolerują), ekologizm czy genderyzm. Z całymi orszakami pomniejszych, odpowiedzialnych za jakiś mniejszy wycinek spraw bóstw i „duchów opiekuńczych”. Te już w domaganiu się czci potrafią już być bezwzględne. Nie, nie, za brak uczestnictwa w ich kulcie nie grozi (jeszcze?) śmierć. Szybciej pozbawienie pracy, wykluczenie z działalności gospodarczej, społeczny ostracyzm... Wielu chrześcijan staje dziś przed koniecznością wyboru: trzymać się Chrystusa czy dla kariery, zysku czy choćby tylko świętego spokoju oddać im cześć. Część odwraca się od Chrystusa. Ale jednocześnie wielu innych, może w tym czy owym nawet błądzących, w obliczu konieczności wyboru jednak trzyma się Chrystusa. Nie pali kadzideł ani dawnym, ani współczesnym bożkom.
Zdumiewająco aktualnie w naszych czasach brzmi też owo wezwanie Chrystusa do Pergamończyków, by nie ulegali nauce nikolaitów. Przypomnijmy: chodziło lekceważenie czy wręcz promowanie seksualnej rozwiązłości.... Jakie to współczesne. Zdrady, rozwody, przygodny seks, prostytucja, autoerotyzm, pornografia, praktyki homoseksualne – „komu to szkodzi jeśli daje przyjemność, jeśli ludzie się kochają?; albo i nie kochają, ale na seks zgadzają?” A że seksualność, jak nieopanowany ogień, zużywszy jedno, domaga się coraz to nowego paliwa, idą za nimi przeróżne seksualne dewiacje, które nikomu (niby) nie szkodzą i dają przyjemność... Nie, nie chodzi o to, że ten świat bywa zepsuty. Jest jaki jest. Chodzi o to, że nieraz i chrześcijanie, także ci, którzy w tym kulcie seksualności nie uczestniczą, zbyt często dziś powtarzają „a komu to szkodzi, jeśli to przyjemne i jeśli się kochają?” I tak powoli zaciera się różnica między wspieraniem człowieka w drodze do czystości, a błogosławieniem grzechu....
„Nawróć się” – mówi i dziś do swojego Kościoła przez słowa Apokalipsy Chrystus. Pewnie i przeciwko nam ma, że są wśród nas tacy, „co trzymają się nauki Balaama” i idą za rada nikolaitów. Grząską drogą z czasem coraz bardziej stającego się bagnem folgowania rozwiązłości. Drogą, na której Bóg jest coraz dalej, a ogień piekła niepohamowanego pragnienia przyjemności coraz bliżej. „Nawróć się”, czyli – pamiętajmy – nie tylko odmień swoje czyny, ale przede wszystkim zmień swoje myślenie. Nikolaici XXI wieku, zmieńcie swoje myślenie! Bo jeśli nie, to...
Skonfrontuj się ze słowem Bożym
„Jeśli zaś nie – przyjdę do ciebie niebawem i będę z nimi walczył mieczem moich ust” – ostrzega Chrystus. „Będę walczył mieczem ust”, jak wyjaśniono wcześniej, to dokonać sądu. Pamiętając przytoczone wcześniej słowa Listu do Hebrajczyków, chodzi o sąd polegający na jakimś skonfrontowaniu ze słowem Bożym. Tyle że stwierdzenie, ze będzie to jakaś walka, wskazuje na dość mocny, może nawet gwałtowny przebieg tej konfrontacji. Nie wiemy na czym ów sąd miałby konkretnie polegać; w jaki sposób wierzący w Pergamonie mieliby poznać, odczuć, że są sądzeni. Nasuwa się tu przypuszczenie o jakiejś karze. Co miałoby nią być? Jakieś trudne doświadczenie? Związane z prześladowaniami? Może z jakimś nieszczęściem wywołanym czynnikami naturalnymi? A może natury duchowej – oziębłość, odstępstwo od wiary, większy jeszcze upadek obyczajów? Nie jest przecież czymś nadzwyczajnym, gdy jeden grzech rodzi drugie i następne: to ich mnożenie jest widomym znakiem, że ktoś porzucił już Chrystusową drogę; sąd Słowa polegałby na tym, że ktoś okazuje się jednak nie być tym, za kogo się uważał. Ale – jak napisałem – nie wiadomo. W każdym razie Chrystus ostrzega Kościół. W Pergamonie, ale i Kościół wszystkich czasów: jeśli się nie nawrócisz, jeśli nie zmienisz sposobu myślenia, a będziesz dalej chodził drogami nikolaitów, czeka cię sąd.
Warto się wysilić
Na koniec, jak zwykle w listach Apokalipsy, pojawia się obietnica. Duch, Duch Święty, ustami Chrystusa dyktującego list Janowi, mówi do Kościołów – czyli nie tylko do tego w Pergamonie, do innych Kościołów ówczesnej rzymskiej prowincji Azji, ale do Kościołów wszystkich kontynentów i każdego czasu. On mówi, a wy, chrześcijanie, nadstawcie uszu, nie zamykajcie ich, przyjmijcie jego zapewnienie: „Zwycięzcy dam manny ukrytej i dam mu biały kamyk, a na kamyku wypisane imię nowe, którego nikt nie zna oprócz tego, kto je otrzymuje”.
Ukryta manna, biały kamyk, nowe imię. Zwróćmy jednak najpierw uwagę na słowo rozpoczynające tę obietnicę: Dam „zwycięzcy” – mówi Chrystus. Życie uczniów Chrystusa na tym świecie to udział w zawodach czy wręcz w jakiejś walce. Chrystus nie obiecuje wcale, że będzie miło, słodko, łatwo i przyjemnie: wręcz przeciwnie: obiecuje, trud, wysiłek, pot, zmęczenie, a może nawet i krew. Życie chrześcijan tu, na ziemi, w oczekiwaniu lepszego w niebie, nie jest łatwe. Wymaga wysiłku, wymaga walki. I nie chodzi, przynajmniej nie tylko, o pokonywanie różnych przeciwności związanych z naszą ludzką kondycją, jak trud pracy, choroby, różne nieszczęścia czy nawet wyrządzane przez bliźnich krzywdy. Chodzi także o zmaganie się z tymi przeciwnościami, które wynikają z faktu bycia uczniem Chrystusa: znoszenie niechęci czy nawet wrogością otoczenia oraz wewnętrzna walka z samym sobą, ze swoimi słabościami, ze swoim egoizmem. Chrystus obietnice składa „zwycięzcom”, tym którzy trzymają się wiary i nie idą na kompromisy. Nie tym, którzy deklarują bycie chrześcijanami, ale żadnego wysiłku, żadnej dyscypliny wobec samego siebie w to wkładać zamierzają.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |