Wielki Prorok powstał wśród nas i Bóg nawiedził lud swój - mówili świadkowie tego wydarzenia. Znali przecież Pisma, wiedzieli o cudach dokonywanych przez proroka Eliasza. Jezus wskrzesił zmarłego młodzieńca i oddał go matce, która była wdową. Ulitował się nad kobietą, która nie miałaby już żadnej obrony: ani męża, ani syna.
Ale jest w tym tekście coś, co nam umyka. Obce są nam dzisiaj przepisy o czystości rytualnej. Komentarze biblijne przypominają, że dotknięcie mar narażało Jezusa na nieczystość rytualną trwającą cały dzień, a dotknięcie ciała zmarłego oznaczało nieczystość rytualną trwającą cały tydzień. Narażała się na to tylko najbliższa rodzina, zobowiązana do pochówku.
Tymczasem Jezus podchodzi i dotyka mar. Tak naprawdę niepotrzebnie - przecież wystarczyłoby słowo. Tak jak wystarczyło, by wyszedł z grobu Łazarz, brat Marii i Marty. Mógł pozostać z daleka. Nawet pomóc, ale z dystansu.
A jednak wchodzi w ludzką rozpacz do końca. Jest blisko. Tych, co płaczą. I tych, których życie wydaje się zakończone.
Nie ma znaczenia, o jaką śmierć chodzi. On zawsze wchodzi w sam jej środek. I przynosi życie.
Wszystkie komentarze »
Uwaga! Dyskusja została zamknięta.