Jakże więc mieli wzywać Tego, w którego nie uwierzyli? Jakże mieli uwierzyć w Tego, którego nie słyszeli? Jakże mieli usłyszeć, gdy im nikt nie głosił? Jakże mogliby im głosić, jeśliby nie zostali posłani?
Posłani, by głosić. Zanim zostali posłani, zostali też powołani. Usłyszeli: „Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi”. Zostawili sieci i poszli. Nie było to pierwsze spotkanie. Wcześniej o nim słyszeli, spotykali, rozmawiali…
Ci, którzy usłyszeli, uwierzyli. Zostali powołani i posłani, by iść do innych i głosić. By kolejni ludzie mogli usłyszeć głos Pana. Tylko tyle, bo reszta należy już do Boga. To On powołuje i On posyła. Kolejnych ludzi przez tysiące lat.
Naszą rolą jest iść i głosić Tego, któremu uwierzyliśmy. Mamy do tego prawo i mamy taki obowiązek: zostaliśmy powołani w chwili chrztu. Każdy, bez wyjątku. Ale tak naprawdę: każda nasza decyzja, każde słowo czy gest jest głoszeniem. Boga, jeśli Nim żyjemy…
Kogo lub co głoszę?
Pytanie do rachunku sumienia:
Czy pamiętam, że nie ma decyzji nieobojętnych? Każdy mój gest, słowo, decyzja, jest świadectwem lub antyświadectwem. Kogo lub co moim życiem głoszę?
Przeczytaj komentarze | 5 | Wszystkie komentarze »
Ostatnie komentarze:
moze po prostu wychodzi na to, ze nie glosze kazdym slowem, czynem, gestem MILOSCI...widze, jak moja wiara jest czesto deklaratywna, a z kolei jak wiele smutku, depresji, wiary niezauwazalnej dla nikogo .. JAK jeszcze nie potrafie kochac KAZDEGO czlowieka.. jak nie umiem madrze kochac.. jak boje sie zwrocic z miloscia uwage.. wyrazic chocby odmienne zdanie..jak czesto wtapiam sie w to co mnie wokol, na obczyznie, otacza- materializm praktyczny , obojetnosc, poganstwo..
czy wiara mozna jeszcze nazwac to, co wydaje sie ze jest, lecz nie daje sie przelozyc na czytelny obraz lub slowo? te czesto zwieszone galezie rak i zwiedle liscie nadziei (a przeciez-"bedzie jak drzewo zasadzone nad PLYNACA woda- LISCIE jego nie wiedna..wydaje owoc we wlasciwym czasie)
a tu, gdzie teraz jestem bardzo potrzeba wiary, nadziei i milosci i wlasnie tego nie potrafie SKUTECZNIE przekazac: ani nadziei, ani wiary, ani milosci tak, by ktos inny sie ode mnie ..odpalil.. moze po prostu sama jestem jak "knotek o niklym plomieniu"?... a moze za bardzo licze na siebie i stad te rozczarowania? ale tez brakuje mi bardzo wspolnoty.
Nie zrozumiałaś mnie, Estero.
Zdanie: "Czy pragnąc tego, głoszę ją naprawdę", nie oznacza pragnienia głoszenia, lecz pragnienie rzeczywistego głoszenia. To jasne, że samo pragnienie jest dopiero początkiem.
Nie wiem, czy cierpliwość jest rdzeniem miłości. Dla mnie sednem miłosci jest oddanie się, poświęcenie.
A za życzenie cierpliwości dziękuję, ciągle mam problem z jej osiągnięciem ;-))
I-NKA
Samo pragnienie zapewne nie jest głoszeniem. Wiemy ,że na chęciach niczego nie zbudowano.
Nie można jednak budować tego co trwałe, na lichym fundamencie. Tu dochodzimy do sedna, pytając, co tak naprawdę budujemy?
Boga się przecież nie reklamuje i nie służą temu chwyty marketingowe. Dlatego dochodzi do pomieszania z pokręceniem. Jesteśmy rozczarowani ,że nie zadziałało.
Cierpliwość jest rdzeniem miłości.
Sobie i Tobie życzę tego w obfitości i wytrwaniu do końca.
Jak Szymon i Andrzej zostawić sieci i pójść za Jezusem, to moje pragnienie.
Odrzucić każdą rzecz i każde zajęcie które, mnie zatrzymują - ideał, którego chyba nigdy nie uda mi się osiągnąć.
W zasadzie idę za Nim.
W zasadzie odrzucam to, co mnie hamuje.
A praktyka?
W praktyce jednak koncentruję się na nieistotnych sprawach, jakby miał od nich zależeć los świata.
W praktyce oglądam się za siebie, bo jeszcze coś z dawnego człowieka woła o uwagę.
W praktyce moje czyne mówią Bogu: "Zaraz wrócę, jeszcze tylko..."
W praktyce podjęcie decyzji o pójściu za Nim trwa zbyt długo.
Co widzą inni? Czy widzą przez moje postępowaniu, że "warto" porzucić wszystko dla Niego?
Czy moim życiem głoszę prawdę o Bogu? Czy pragnąc tego, głoszę ją naprawdę?
wszystkie komentarze >
Uwaga! Dyskusja została zamknięta.