Teraz zaś idziemy za Tobą z całego serca, odczuwamy lęk przed Tobą i szukamy Twego oblicza. Nie zawstydzaj nas, lecz postępuj z nami według swej łagodności i według wielkiego swego miłosierdzia - modlił się Azariasz.
Teraz, gdy jesteśmy najmniejsi. Gdy czujemy się poniżeni. Gdy nie zostało nam już nic. Teraz idziemy za Tobą. Ty napraw to wszystko, co udało nam się zniszczyć. Ty wyprowadź nas z bagna, w które się wpakowaliśmy. Ty nas osłoń przed wstydem i znów uczyń wielkimi.
Nie wiem, czy miałabym chęć wysłuchać takiej prośby. Wysłuchać kogoś, kto kompletnie mnie lekceważył i obrażał, póki był silny albo przynajmniej silny się czuł. Wysłuchać prośby, w której bardziej niż skrucha pobrzmiewa poczucie upokorzenia i bezradność. Zwłaszcza wtedy, gdy nie jest to pierwszy raz. "Teraz idziemy za Tobą z całego serca" wielokrotnie przestawało być aktualne, jeśli tylko poniżenie i bezradność odchodziły w przeszłość...
Nie wiem, czy miałabym ochotę w ogóle słuchać, już nie mówiąc o spełnieniu tej prośby.
A jednak Bóg ciągle mnie słucha. Ciągle podnosi. I tylko przypomina, że i ja mam czynić podobnie. Darowałem ci cały ten dług, ponieważ mnie prosiłeś. Czyż więc i ty nie powinieneś był ulitować się nad swoim współsługą, jak ja ulitowałem się nad tobą?
Jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień - mówił Jezus. To nie jest ani żart, ani przenośnia...
Wszystkie komentarze »
Uwaga! Dyskusja została zamknięta.