Zazwyczaj myślimy o Piśmie świętym. Słowie nawadniającym, użyźniającym, rodzącym wiarę. Jak miecz obosieczny oddzielającym dobro od zła. Będącym światłem w ciemnościach i lekarstwem w chwilach zwątpienia. Dającym pewność bliskości Boga. Pozwalającym poznać Niepoznawalnego i zrozumieć siebie. Bo „cogitemus nos sub conspectu Dei stare” (poznajemy siebie stając przed Bożym obliczem) - Kasjodor.
Ale głód Słowa to także głód Jezusa. „Słowo Ciałem się stało i zamieszkało między nami (…) On jest Słowem nad wiekami, pierworodnym pośród stworzeń. Słowo Księgi jest światłem. Słowo-Ciało jest życiem. „Z jego pełności wszyscyśmy otrzymali łaskę po łasce”. Ta jest lekarstwem dla tych, „którzy się źle mają”.
Głód. Niekiedy sprawia, że godzinami nie możemy oderwać się od lektury Pisma, wstać z kolan przed Najświętszym Sakramentem, codziennie biegniemy na Mszę świętą, by przyjąć Komunię świętą, zaspokoić głód. Bywa też inaczej. Sięgamy po kolejne protezy, by go uśmierzyć, zapomnieć o nim, zastąpić namiastką pokarmu, próbując sztukę oszukiwania głodu doprowadzić do perfekcji. Aż dochodzimy do momentu, gdy błąkamy się „od morza do morza, z północy na wschód”, nie znajdując niczego, co ów głód zaspokoi. Na szczęście czeka On, Słowo i Lekarz mających się źle. Z uwięzionymi w komorze celnej głodu zasiadający do stołu.
Dodaj swój komentarz »