Saul poszedł szukać osłów, a wrócił królem. To w pierwszym czytaniu. A w Ewangelii czytam, jak Jezus powołuje na swojego ucznia celnika Lewiego. Potem zresztą jeszcze zasiada do uczty „z celnikami i grzesznikami”, ale nie o tym…
A my? Nam się czasem wydaje, że żeby cokolwiek w Kościele robić trzeba paru lat przygotowania, studiów, formacji… Ta roztropność nie jest oczywiście zła. Pełniący różnorakie funkcje powinni być do ich pełnienia przygotowani. Ale czy z tą roztropnością nie przesadzamy? Ot, kiedy Kościół domaga się przygotowania od człowieka dawno już przygotowanego, choć niekoniecznie przeszkolonego na dedykowanym kursie czy studium? Albo gdy chcących się mocniej zaangażować w jego misję, już często jakoś uformowanych, wpycha się w tryby kolejnej długotrwałej formacji?
Tak zresztą rodzi się w wielu z nas bierność. Są potrzeby, ale ja nie mam przeszkolenia, nie jestem uformowany, nie nadaję się, niech zajmą się tym specjaliści...
A powołujący Bóg patrzy jakoś inaczej. Tak, zna serca o wiele lepiej niż my. Ale przecież i Kościół, zamiast ufać jedynie zaświadczeniom, mógłby zadać sobie trud, by zwyczajnie człowieka poznać.