Są takie sprawy w życiu człowieka, o których trudno mówić czy pisać. To wielkie tragedie i straszliwe cierpienia.
Bo czyż może być większe cierpienie, niż cierpienie ojca i matki, którzy widzą, jak zabijane jest ich dziecko?
Czy może być większe cierpienie niż to, które było doświadczeniem Józefa i Maryi, gdy dowiedzieli się o tym, co wydarzyło się w Betlejem po ich ucieczce? Ta bezradność i ogrom smutku, gdy wspominali tych zabitych małych chłopców i ich rodziców, których zdążyli poznać podczas swojego tam zamieszkania.
Oni i Jezus zostali ocaleni, tamci – nie.
Wiele jest w życiu człowieka takich sytuacji, gdy na usta ciśnie się pytanie: „Dlaczego?” I nie chodzi tu o szukanie winnego, ale o próbę znalezienia odpowiedzi, próbę zrozumienia Boga, który nie zawsze i nie wszystkich ocala w cudowny sposób.
Jezus narodził się również dlatego, by w takich bolesnych i ciężkich sytuacjach przyjść i utulić człowieka w żalu. Jego narodziny dały człowiekowi coś bezcennego: Jego nieustającą obecność przez wszystkie dni, aż do skończenia świata.
Gdy urodził się Jezus, urodziła się Nadzieja, że śmierć nie jest końcem, że nasze życie ma sens, nawet jeśli nie do końca rozumiemy to, co się w nim dokonuje.
Jezus uświadomił nam, że jesteśmy takimi samymi grzesznikami jak Herod i tylko wyłącznie dzięki łasce Bożej nie dopuszczamy się takich czynów jak on. Ale każdy z nas jest zdolny do zadawania cierpienia i zabijania drugiego człowieka: słowem, oceną, zjadliwym komentarzem. Każdy z nas przybija do krzyża Miłość i nie wie tak naprawdę, co czyni.
Czytania mszalne rozważa Elżbieta Krzewińska
Wszystkie komentarze »
Uwaga! Dyskusja została zamknięta.