Żyjąc ileś tam lat na tym świecie, naprawdę trudno oprzeć się wrażeniu, że „zawsze” dzieje się „tak i tak”. Stopniowo, niepostrzeżenie nasze wnętrze zapełnia się mnóstwem „świętych” przekonań – o tym, że ludzie się nie zmieniają. Że nie warto pomagać, bo nas wykorzystają. Że zadbać należy przede wszystkim o siebie. Że wyrachowany/możny/zły zwycięży.
Kiedy król asyryjski wysłał posłów do judzkiego, grożąc mu zniszczeniem, cóż, wypadało tylko przytaknąć: „To prawda (…), że królowie asyryjscy wyniszczyli narody i ich kraje”. A jednak Ezechiasz poszedł do świątyni i otrzymany list „rozwinął przed Panem”, polecając się pieczy Najwyższego, wyznając wiarę w Jego moc.
Który wygrał? Przekonany o własnej potędze potężny Asyryjczyk Sennacheryb? Czy może przekonany o własnej niemocy król niewielkiego narodu, który przeciwstawił miażdżącej wszystko wojennej machinie wiarę w Boga Żywego?
Wszystkie komentarze »
Uwaga! Dyskusja została zamknięta.