Jest w tym coś pokrzepiającego: wszak możemy sobie wybrać towarzysza, mentora, powiernika, kogoś, kto nie okaże się ślepy, kto biegnie razem z nami. Otaczać się przydatnymi ludźmi, zyskiwać popleczników, szukać sojuszy – nie jest to może takie głupie. Oczywiście, właściwe proporcje, szacunek dla drugiego itp., ale jednak: wybierać takich, którzy zmierzają w tę samą stronę.
To, że idziemy razem, pozwala nieco odetchnąć – albo przeciwnie, nakłada dodatkowy ciężar. Zależy, kto idzie obok. Na tak wiele rzeczy mamy wpływ przecież, tak wiele środowisk kształtuje się w naszej obecności. Jakieś drzwi otwieramy, jakieś zamykamy. Czego chce Bóg? Z kim idę? Kogo prowadzę? Gdzie jesteśmy dzisiaj?