Wierzę, ale… Nie, nie kwestionuję ani nauczania Jezusa ani Kościoła. Tylko czasem zastanawiam się, jakie są podstawy mojej nadziei. Wiem, że wiara w Jezusa to nie to samo, co wiara w jakąś postać z baśni. On żył naprawdę. Ale czy był tym, za kogo się podawał?
Czytam Jana i uspokajam się. „To wam oznajmiamy, co było od początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce, bo życie objawiło się. Myśmy je widzieli, o nim świadczymy”… A przetłumaczone na konkret brzmi: „Ów drugi uczeń (czyli sam Jan Apostoł) wyprzedził Piotra i przybył pierwszy do grobu. A kiedy się nachylił, zobaczył leżące płótna, jednakże nie wszedł do środka”… Z tych słów, z tej relacji, przebija prawdomówność….
Nie uwierzyłem tylko dzięki relacji Jana. Ale jego opowieść – ta zawarta w Ewangelii i listach - dobrze wyjaśnia to, czego doświadczyłem od Boga na własnej skórze. Dlatego mogę spokojnie odrzucić nękające natręctwo wątpliwości. Naprawdę mam możliwość osiągnięcia życia wiecznego. Mogę mieć łączność z Kościołem, a przez niego z Ojcem i Synem. Tak Janie, moja radość też jest pełna! Bo nadzieja życia wiecznego, w którym nie ma rozstania, rozwiewa wszystkie smutki…
Przeczytaj komentarze | 1 | Wszystkie komentarze »
Ostatnie komentarze:
wszystkie komentarze >
Uwaga! Dyskusja została zamknięta.