„Lecz oni zlekceważyli to (zaproszenie przez Pana na ucztę) i odeszli: jeden na swoje pole, drugi do swego kupiectwa, a inni pochwycili jego sługi i znieważywszy, pozabijali”.
Króla się nie lekceważy. Nawet gdy nie ma się specjalnie ochoty przyjmować jego zaproszenia trzeba mieć jakąś sensowną wymówkę, żeby nie przyjść. Na pewno nie są nią zwyczajne, codzienne zajęcia. Nie chce się? Trzeba się przemóc i przyjść. A już na pewno nie zabija się królewskich wysłanników.
Boga też się nie lekceważy. Gdy mimo zaproszenia nie ma się ochoty brać udziału w uczcie będącej uobecniająca pamiątką zbawczej śmierci i zmartwychwstania Jego Syna, trzeba by mieć jakąś sensowną wymówkę. Choroba, konieczność opieki nad chorym, konieczność naprawy uszkodzonego przez wichurę dachu. A nie, że trzeba było zrobić zakupy w supermarkecie, pójść do kina albo że się nie chciało, bo się nie miało nastroju. Bóg jest naszym Panem i zarazem największym dobrodziejem. Lekceważyć kogoś takiego to przejaw wyjątkowej arogancji, buty i – nie bójmy się tego słowa – chamstwa.
Przecież nie jesteśmy zapraszani niespodziewanie, żeby móc wymówić się brakiem odpowiedniego stroju. Zresztą na tej uczcie najważniejszy jest i tak strój naszego serca. Jeśli ono jest odświętnie ubrane, to to co na siebie założymy ma znaczenie drugorzędne...
Wszystkie komentarze »
Uwaga! Dyskusja została zamknięta.