Czasem powiem kilka słów za dużo. Szybko ich żałuję, ale stało się. Teoretycznie najlepiej przeprosić. Ale jak tu się przyznać do winy czy błędu, gdy usłyszę zaraz długaśne kazanie? Jak odważyć się, jeśli mogę przypuszczać, że nie będzie mi to zapomniane i przy każdej możliwej okazji wytknięte?
Bóg chętnie wybacza. Autentycznie cieszy się z każdego nawracającego się grzesznika. Jak pasterz, który odnajduje zagubioną owcę, jak kobieta znajdująca zawieruszoną drachmę, jak ojciec wybiegający na spotkanie marnotrawnego syna. Mogę być pewien, że jeśli kiedyś znów zdarzy mi się upadek, nie będzie biadolił nad swoją krzywdą, utyskiwał na moją niewdzięczność, czy wypominał dawnych win. On wie, że taka postawa utrudnia powrót.
A ja? Czy przyjmując czyjeś przeprosiny cieszę się z pojednania, czy z tego, że moje na wierzchu?
Przeczytaj komentarze | 4 | Wszystkie komentarze »
Ostatnie komentarze:
Oni nie widzą, że Chrystus nie zabiera, lecz d a j e wolność. Daje nam wolność w wyborze swej wiary, choć wie, że to może się wiązać z odtrąceniem Jego Bóstwa. Dobrowolnie podarował nam wolną wolę, choć musiał się liczyć z tym, że kiedyś to właśnie ta wolna wola może stać się powodem, dla którego zaczniemy go opuszczać. W dzisiejszym świecie, w którym z każdego kąta wyzierają coraz to nowe przyjemności, który kusi nas swymi dobrami, Chrystus nie przywiązuje nas do siebie swymi nadprzyrodzonymi zdolnościami, bo On nie potrzebuje niewolników, leczy współbraci w miłości. Chce miłować, przelać ten ogrom miłości na kogoś, kto dobrowolnie zechce go przyjąć. I nie karze tych, którzy jeszcze nie są na to gotowi. Wbrew oczekiwaniom ludzi, że jeśli od Niego odejdą, to On w akcie zemsty ześle na nich wszelkie nieszczęścia. Nic bardziej mylnego. To Szatan, źródło ich dotychczasowej uciechy i radości, ciesząc się z ich cierpienia, zsyła je na nich. To ten, który obiecywał zabawę i figle, przyjemność i swawolę, wszystko bez żadnych uciążliwych zobowiązań, przeobraża się w tego, którego cieszy ich nieszczęście, który przyjemność odnajduje w dręczeniu swych ofiar. Nagle, paradoksalnie, darmowa pomoc Szatana kosztuje ich o wiele więcej, niż, tyle przecież wymagająca, miłość Chrystusa, którą dobrowolnie odrzucili, uznając Ją za zbyt ciężką do udźwignięcia. Woleli się skupić na pozornym szczęściu u boku tego, który w swym mniemaniu jest lepszy od Boga, aby wraz z innymi, szukającymi jak i oni łatwego szczęścia, oddawać mu hołd i potwierdzać jego bałwochwalczą opinię. Ten, który miał im zagwarantować wolność, nagle zaczyna ich więzić, nie chce szanować daru podarowanego im od Boga - wolnej woli - aby egzekwować ich prawo do zerwania z toksycznej więzi, w której tkwią. To wtedy najczęściej uświadamiają sobie, jak cenny dar utracili, rezygnując z miłości Pana.
Chrystus zrezygnował z ostrej, nie baczączej na nic, rywalizacji, nie ' promuje Się ' na siłę. To jednak nie oznacza, że walkę o duszę oddał walkowerem. On serca nasze podbija miłością, która ' atakuje ' nas z wolna, po cichu, jednak wtedy tylko, kiedy my pozwolimy jej zacząć swe wojaże. Musimy się otworzyć, bo dobro zawarte w Chrystusowej Miłości nie zaatakuje nas agresywnie, niczym zło oferowane nam przez Szatana na każdym kroku. Pan gwarantuje nam łaskę zrozumienia, ale my, ślepcy, którzy upierają się, że widzą znakomicie, nie chcemy jej dostrzec. Wolimy się oszukiwać, że Bóg nas opuścił i jesteśmy skazani na nieszczęście u boku Szatana. Musimy otworzyć swe serca, gdyż, jak pisał Antoine de Saint-Exupery, ' najlepiej widzi się tylko sercem '; oczy, osłabione przez natłok pozornych dóbr oferowanych nam przez Zło, nie dostrzegą cichej, stojącej z boku, nie prowokującej, nie rzucającej się w oczy, uzdrawiającej mocy Miłości Chrystusa.
"Panie, otwórz wargi moje,
a usta moje będą głosić Twoją chwałę."
Doświadczamy różnych sytuacji, podejmujemy decyzje. Dlaczego więc konflikty, brak zrozumienia,że tak właśnie chcę czynić,a otoczenie coś mi zarzuca?
Stajemy na progu naszej i innych wolności.
To czas by pozwolić doświadczać sobie podjętych decyzji.
Poczekać na owoce.Podzielić się tym co mam, co ujrzałem na innym lądzie.
Może wyrażę swoje spojrzenie inaczej od tego standardowego.
Każdy ma swoją miarę, którą mierzy.Dla jednych jest to, nie do pomyślenia nawet, a inni po prostu w czymś tkwią, bo tak jest im dane.
Bogu tylko wiadome, czemu jesteśmy tak prowadzeni i doświadczani?
Czy można więc sądzić, że popełniamy błędy?
Myślę, że nie popełniamy błędów, tylko nieustannie się uczymy i poznajemy siebie wzajemnie w miłości, do jakiej jesteśmy zdolni teraz.
Boże doprowadź nas do miłości bez miary, jak bardzo jej potrzeba.
wszystkie komentarze >
Uwaga! Dyskusja została zamknięta.