01.09.2010
Ten sierpniowy dzień jeszcze długo będę pamiętał. Po tygodniach spędzonych na łóżku lekarz pozwolił chodzić. Mama z pielęgniarką chciały pomóc wstać. Zdecydowanym ruchem ręki odsunąłem obydwie oznajmiając, że zrobię to o własnych siłach. Bardzo szybko przekonałem się ile mogę. Czyli że nic nie mogę. Uniosłem się zaledwie kilka centymetrów i przewróciłem na plecy. Za drugim razem, korzystając z pomocy, udało mi się utrzymać na nogach minutę. Potem były mozolne ćwiczenia. W sumie rok, by zacząć normalnie chodzić.
To doświadczenie przekłada się również na życie duchowe. Uzdrowieni marzymy, by stać się jak Bronisława, Jan od Krzyża i inni mistycy. Dotkniętym ręką Jezusa wydaje się, że staną się duchowymi herosami na wzór wielkich świętych. Tak naprawdę uzdrowienie to nowe narodziny. Wprowadzają nas w okres niemowlęcy a potem dzieciństwo. Czas raczkowania, pierwszych, niezdarnych kroków (ileż trzeba się przy okazji poobijać) i picia mleka. Bóg daje dziecku wzrost i czas na wzrost. Ktoś, kto odrzuca darowany na wzrost czas i odsuwa podawane mleko, do końca życia pozostanie duchowym karłem – niewolnikiem własnej pychy. Apostoł nazywa to cielesnością.
Czytania mszalne rozważa ks. Włodzimierz Lewandowski