„Byłam wtedy jak nieżywa”, „jestem skonana”, „dajcie mi święty spokój”… To śmierciopodobne słownictwo towarzyszy nam w chwilach wewnętrznego przeciążenia i wydaje się trafnie odmalowywać stan chwilowego nieistnienia – którego doświadczamy lub chcemy z różnych powodów.
Jaki to ma związek z Bogiem, który jest Bogiem żywych? Ano taki właśnie, że podobnie jak udaje nam się trafnie zdiagnozować obecne w nas śmiercionośne napięcie, tak i postarać się musimy o nazywanie, wydobywanie z mroków niepamięci czy zaniedbania tego, co w nas żywe. To raczej nie odbędzie się automatycznie, mimowolnie – wyłuskanie tych wszystkich życiodajnych drobin, które składają się na tkankę codzienności, wiary.
Żywy człowiek nie tylko czuje. To, co żyje – rośnie przecież, dojrzewa, zmienia się, nie stoi w miejscu.
Wszystkie komentarze »
Uwaga! Dyskusja została zamknięta.