Religia to misterium tremendum et fascinosum – pisał przed laty pewien religioznawca. Strach i fascynacja. Łatwo wskazać co budzi strach, lęk, obawy. Dla wielu przykazania są kagańcem, chrześcijaństwo systemem opresyjnym, Bóg wyłapującym odstępców policjantem. Nie dziwi powtarzane za Mojżeszem: „Zatrwożony jestem i drżę”.
A co fascynuje? Miłosierdzie? Owszem. Boża Miłość? Pewnie też. Choć – jak to z miłością – bez gestu czułości, spojrzenia, objęcia, trudno mówić o jej doświadczeniu.
Jeszcze trudniej mówić o tym, co nie mieści się w głowie. „Przyszliście do góry Syjon, do miasta Boga żywego – Jeruzalem niebieskiego, do niezliczonej liczby aniołów, na uroczyste zgromadzenie, i do Kościoła pierworodnych, którzy są zapisani w niebiosach”. A to wszystko tylko i wyłącznie dzięki pokropieniu Krwią, która „przemawia mocniej niż krew Abla”. Krwią, która „mieszkańców ziemi uczyniła dziedzicami nieba”.
Bez umiejscowienia w niebie, w niebieskim Jeruzalem, we wspólnocie świętych, chrześcijaństwo staje się systemem opieki społecznej, miłosierdzie usprawiedliwieniem wszystkiego, z czym nie chcemy się zmierzyć, Kościół sposobem sprawowania władzy nad człowiekiem.
Jeśli w przeżytej liturgii nie przekroczyłem bram Jeruzalem niebieskiego, nie zaśpiewałem z aniołami gromkiego Alleluja, nie padłem na twarz przed tronem i Barankiem, nie zaprzyjaźniłem się z niezliczoną rzeszą aniołów – nakaz pójścia i głoszenia będzie jedynie przykrym obowiązkiem. A i olej nałożony na głowę chorego nie uzdrowi.
To się dzieje. Wejdź. Zobacz.
Dodaj swój komentarz »