Opowieść o grzechu pierwszych rodziców brzmi jak baśń. A ja jestem dorosły, więc w pierwszym odruchu chciałbym ją zlekceważyć. Dopiero po chwili odrywam, że warto na chwilę stać się znów dzieckiem i z rozdziawionymi ustami pozwolić się tej scenie pochłonąć.
Bo w postawie Adama odkrywam samego siebie. Gdy grzeszę, też najpierw chciałbym się ukryć. Zejść Bogu z oczu. A gdy już nie mam wyjścia, jak on wskazać winnego mojego upadku. Człowieka, okoliczności, różnie... A Bóg?
Tak, pamiętam, choć nie ma tego w dzisiejszym czytaniu. Skazał Adama na ciężką pracę i niechybną śmierć. Ewę na cierpienie i znoszenie dominacji Adama. Więc pewnie i mnie się tak całkiem nie upiecze. Z drugiej strony brzmi mi w uszach obietnica Boga: potomstwo Ewy zmiażdży głowę węża...
Mój grzech jest tragedią. Ale tragedią uratowaną szczęśliwym zakończeniem dzięki krwi potomka Ewy i Maryi: Jezusa Chrystusa.
Modlitwa
Dziękuję, Boże, że mnie, grzesznego, zawsze przyjmujesz. Tak, nieraz wolałbym uciec i już nigdy nie musieć się przed Tobą wstydzić. Albo przynajmniej znaleźć jakieś dobre wytłumaczenie dla swojego grzechu. Dziękuję, że cierpliwie czekasz z pierścieniem marnotrawnego syna w zanadrzu....
Wszystkie komentarze »
Uwaga! Dyskusja została zamknięta.