Czas to niejako krew życia. Chorobowy upływ czasu (jak krwotok) to jakby upływ życia. To tracenie daru czasu na bezsensowne siedzenie w necie, czytanie niewiele wartej lektury czy oglądanie wątpliwej jakości filmów. To „spędzanie” czasu na plotkowaniu, obmawianiu czy nieustannym narzekaniu na wszystko i na wszystkich. W różny sposób „zabijamy” czas.
A to marnotrawstwo. Ale niektórzy nie widzą problemu w takim przeżywaniu czegoś bezcennego, jedynego i niepowtarzalnego: życia. I dlatego nie szukają dla siebie ratunku.
Można by rzec, że taki człowiek umiera już za życia. Umiera duchowo. Sprowadzenie sensu życia tylko do pełnego brzucha i przeżywania nieustannych przyjemności jest tak naprawdę zabijaniem w sobie człowieczeństwa. Jak mówi Pismo: Człowiek, co w dostatku żyje, ale się nie zastanawia, przyrównany jest do bydląt, które giną. (Ps 49,21)
Patrzę na postać zwierzchnika synagogi i kobiety, cierpiącej na krwotok, i pytam samą siebie: Czy moje życie upływa bezsensownie, jak jej krew? Czy w obliczu czyjejś śmierci duchowej jest we mnie wiara w moc Jezusa? Czy idę do Niego i proszę, jak zwierzchnik synagogi, o cud wskrzeszenia tego, kto jest martwy?
Czytania mszalne rozważa Elżbieta Krzewińska
Wszystkie komentarze »
Uwaga! Dyskusja została zamknięta.