Mogłem zostać inżynierem. Mogłem lekarzem. Albo mogłem zająć się biznesami. Zbyt wysokie mniemanie o sobie? No może. W każdym razie mogłem wybrać wiele różnych zajęć. Ale kiedyś znalazłszy jedną drogocenna perłę, perłę Bożego królestwa, zrezygnowałem z wszystkiego innego. Bo ta jedna, jedyna wydawała mi się najpiękniejsza. I dla zdobycia jej porzuciłem wszystko inne.
Dziś? Cóż. Dziś uchodzę za byle kogo. Niczego wielkiego w życiu nie osiągnąłem. Nie kłaniają mi się uniżenie, mówiąc dzień dobry panie inżynierze, panie doktorze albo panie prezesie. Choć kłaniają się zwyczajnie. Często życzliwie się uśmiechając. Nie mają okazji witać mnie ani w ekskluzywnych restauracjach, ani na deptakach wypoczynkowych miejscowości. Ale to nic. Nie maja pojęcia, jaki skarb znalazłem.
Czasem trzymając tę drogocenną perłę w rękach zastanawiam się, czy było warto. I myślę, że po ludzku nie. Że po ludzku przegrałem i ciągle przegrywam życie. Ale wiem, że kiedy po śmierci zapukam do bram Królestwa ta perła w ręku będzie znakiem, że oto współdziedzic nieba przyszedł do siebie.
Modlitwa
Święty Paweł pisał, Panie, że wszystko uznaje za śmieci ze względu na poznanie Ciebie. To prawda. Nic na tym świecie nie może konkurować z pracą dla szczęśliwej wieczności. Z jednym ważnym wyjątkiem. Miłości. Bo ona przetrwa śmierć. Ona ubogaci wieczność. Dlatego wydaje mi się, że każdy gest który jest jej wyrazem - zwyczajna opieka nad dzieckiem, życzliwe potraktowanie petenta w urzędzie czy zwyczajny uśmiech dla strapionego - mają sens także z perspektywy wiecznego królestwa. Bo przymnażają tego, co będzie sensem nieba. Mam rację?
Zdjęcie: WWalas CC-SA 3.0
Przeczytaj komentarze | 1 | Wszystkie komentarze »
Ostatnie komentarze:
wszystkie komentarze >
Uwaga! Dyskusja została zamknięta.