Gdzież oni – chciałoby się zapytać patrząc na wspólnotę wierzących. Każdy jakoś upaprany, poraniony, próbujący brud upudrować. Bliżej nam do obcych i wrogów. Do syna bawiącego się z dala od domu ojca i owcy mającej upodobanie w dziurawych płotach.
Mimo to, gdzieś w głębi serca, czepiamy się ostatniej deski ratunku, jaką jest Ten, który w doczesnym ciele pojednał nas z Bogiem przez śmierć na krzyżu. To nam pozwala trwać w wierze. Mimo iż nie zawsze jesteśmy ugruntowani i stateczni.
Dziś już wiemy że jeżeli kiedyś staniemy przed Ojcem jako święci i nieskalani, to nie dlatego, żeśmy kłosów nie zrywali w szabat. Staniemy bo ufamy, że On obmyje wszelką naszą niedoskonałość. To wszystko, co nam nie wyszło, choć żeśmy się bardzo starali. I to wszystko, co popsuliśmy nie ze złej woli i miłości do grzechu. Ale ze zwykłej ludzkiej słabości.
On, bez którego nikt nie może stanąć przed Ojcem.
Nadchodzi dzień kary? Ale jak to? Za co? Jak Bóg może się gniewać? Jak śmie?
Dodaj swój komentarz »