Gdzież oni – chciałoby się zapytać patrząc na wspólnotę wierzących. Każdy jakoś upaprany, poraniony, próbujący brud upudrować. Bliżej nam do obcych i wrogów. Do syna bawiącego się z dala od domu ojca i owcy mającej upodobanie w dziurawych płotach.
Mimo to, gdzieś w głębi serca, czepiamy się ostatniej deski ratunku, jaką jest Ten, który w doczesnym ciele pojednał nas z Bogiem przez śmierć na krzyżu. To nam pozwala trwać w wierze. Mimo iż nie zawsze jesteśmy ugruntowani i stateczni.
Dziś już wiemy że jeżeli kiedyś staniemy przed Ojcem jako święci i nieskalani, to nie dlatego, żeśmy kłosów nie zrywali w szabat. Staniemy bo ufamy, że On obmyje wszelką naszą niedoskonałość. To wszystko, co nam nie wyszło, choć żeśmy się bardzo starali. I to wszystko, co popsuliśmy nie ze złej woli i miłości do grzechu. Ale ze zwykłej ludzkiej słabości.
On, bez którego nikt nie może stanąć przed Ojcem.
Dodaj swój komentarz »